Zimowe zdobycie dwóch ośmiotysięczników w Karakorum - Gaszerbruma I i Gaszerbruma II - to ambitny styczniowy cel Simone Moro i Tamary Lunger. Para himalaistów jest już w Pakistanie. Włosi spędzili ostatnie 4 tygodnie przed wyprawą, biorąc udział w eksperymencie naukowym w nowoczesnej komorze hiperbarycznej terraXcube w centrum badawczym we włoskim Bolzano. Można w niej odtworzyć ekstremalne warunki atmosferyczne panujące w najwyższych górach. Pomaga też przygotować organizm do wysiłku podczas wyprawy. 52-letni Moro jest rekordzistą - jedynym himalaistą w historii, który dokonał pierwszych zimowych wejść na cztery ośmiotysięczniki. Nie rezygnuje jednak z kolejnych wyzwań. "Łączone wejście na dwa ośmiotysięczniki zimą, czego nikt wcześniej nie dokonał, może pomóc inaczej spojrzeć na przyszłość zimowego himalaizmu. Mam na myśli także to, co nas czeka po pierwszym zimowym zdobyciu K2, a mam nadzieję, że stanie się to teraz. Modlę się o to. Wtedy zakończymy tę grę i nie będziemy musieli więcej o tym myśleć. Będziemy mogli zająć się wejściami zimowymi w stylu alpejskim, nowymi drogami, trawersami" - mówił Włoch przed wylotem na wyprawę w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.

Komora hiperbaryczna terraXcube, w której aklimatyzowali się Moro i Lunger, znajduje się w centrum badawczym Eurac Research w Bolzano. Możliwości techniczne pozwalają tam odwzorować ekstremalne warunki klimatyczne - od tych panujących na szczytach ośmiotysięczników w Himalajach i Karakorum, po pustynne upały w Afryce Północnej. W komorze można odtworzyć temperaturę od minus 40 do plus 60 stopni Celsjusza, sztuczne promieniowanie słoneczne, opady 60 mm deszczu i 5 cm śniegu na godzinę, a także symulować wysokość do 9000 metrów. Badany może być nie tylko wpływ tych warunków na ludzi, ale też rośliny i sprzęt.

Projekt badawczy zakłada porównanie reakcji organizmów himalaistów na trening przed wyprawą z ich stanem po zakończeniu ekspedycji. Monitorowany był wpływ ekstremalnej wysokości nad poziomem morza na pracę serca, pracę układu oddechowego czy metabolizm. Zrozumienie, w jaki sposób ciało reaguje na niedotlenienie będzie cenne dla poprawy bezpieczeństwa przyszłych wypraw w góry wysokie, ale też dla zespołów ratowniczych, pilotów czy osób biorących udział w misjach humanitarnych oraz w pracach na wysokości związanych z infrastrukturą - podkreślają naukowcy.

Jedynym sposobem zapobiegania hipoksji, czyli niedotlenienia naszych komórek na dużej wysokości, jest powolna aklimatyzacja i dostosowanie organizmu do warunków, w których jest mniej tlenu. Simone i Tamara zostaną też przebadani po powrocie z wyprawy, ponieważ jest bardzo niewiele badań z tym związanych. To alpiniści w niezwykłej formie fizycznej. Dzięki temu mamy niesamowitą możliwość przetestowania naszej komory - dodają badacze.

***

Michał Rodak: Gdy rozmawiamy, jesteście jeszcze przed wylotem do Islamabadu (Moro i Lunger polecieli do Pakistanu w środę, 18 grudnia - przyp. red.), ale za to w trakcie aklimatyzacji w nowoczesnej komorze hiperbarycznej w Bolzano.

Simone Moro: Tak, spójrz - jesteśmy teraz na wysokości 5700 metrów. To wywiad przeprowadzony na takiej wysokości. Pokażę ci zaraz, jak wygląda nasza komora. Obok jest Tamara, a możesz też zobaczyć nasze miejsca do spania, nasz sprzęt, jedzenie i wszystko, czego potrzebujemy. Na początku spędzaliśmy tu w środku każdą noc - od godziny 20 do 8-10 rano. Kolejny etap to dwa bloki złożone z czterech następujących po sobie dni. Gdy rozmawiamy, to już drugi dzień, po którym musimy tu jeszcze zostać na noc, na kolejny dzień, kolejną noc i dopiero wyjdziemy na zewnątrz. Będziemy się starać podwyższać wewnątrz wysokość, do której się aklimatyzujemy.

W sumie cały proces aklimatyzacji w komorze zaplanowaliście na 4 tygodnie.

Tak, to długi okres, w czasie którego cały czas jesteśmy monitorowani przez zespół naukowców. Jesteśmy podpięci do sprzętu medycznego. Sprawdzana jest nasza reakcja na warunki w środku i nasze samopoczucie. Codziennie przechodzimy testy, które sprawdzają nasze reakcje, nasz nastrój, naszą szybkość działania i wiele innych rzeczy. Pobierane są od nas także próbki krwi, przechodzimy badania USG, mięśni... Robimy tu tak wiele rzeczy, bo chodzi nie tylko o naszą aklimatyzację przed wyprawą i przyzwyczajenie ciała do funkcjonowania na dużej wysokości nad poziomem morza, ale też późniejszą deaklimatyzację. Gdy wrócimy z wyprawy, trafimy tu ponownie. Naukowcy chcą sprawdzić, jak długo organizm himalaisty ponownie przystosowuje się do nowych warunków po powrocie. To jak długo utrzymuje się ta aklimatyzacja organizmu do dużej wysokości to coś, co nie jest do końca zbadane.

Szczerze mówiąc, tysiąc razy bardziej wolałbym być teraz w namiocie w rzeczywistych warunkach w górach na wysokości 5700 metrów, a nie tutaj. Tutaj czujemy się trochę jak w więzieniu. Nie ma okien i rzeczywiście przypomina to celę. Musimy tu trenować. Nie możemy teraz wyjść na zewnątrz, spokojnie odpocząć, wziąć głęboki oddech i poczuć świeże powietrze. To naukowy projekt i dlatego tutaj jesteśmy. Tak naprawdę to jest główny powód, a nie nasza aklimatyzacja. U siebie w domu, w Alpach mamy przecież tak wiele szczytów. Zdecydowaliśmy się jednak na włączenie się do tego projektu, bo możemy rzeczywiście być badani każdego dnia.

Teraz w środku komory odwzorowano ciśnienie i inne czynniki, które napotykacie w górach na wysokości 5700 metrów, ale w kolejnych dniach będziecie - w sztuczny sposób - przenoszeni coraz wyżej.

Tak, noc po naszej rozmowie spędzimy na wysokości 5500 metrów, ale już jutro przeskoczymy na 5900 metrów. Później przekroczymy barierę 6000 metrów, a w kolejnych dniach spokojnie będziemy podnosić poprzeczkę. Nasz cel, razem z lekarzami, to ustawienie w ostatecznej fazie naszego pobytu w komorze warunków odpowiadających 8000 metrów nad poziomem morzem. Chodzi nam o około dwie godziny. Podczas rzeczywistego ataku szczytowego, gdy wchodzisz na wierzchołek, przez pewien czas jesteś na wysokości ponad 8000 metrów, ale już na samym szczycie spędzasz tylko kilka minut. A więc ostatnie dni w komorze to stopniowe przystosowanie do wysokości 6000, 7000 i 8000 metrów, a można tutaj dostosować warunki nawet do tych, które panują na 9000 metrów nad poziomem morza.

Myślisz, że efekt będzie taki sam, jaki osiągnęlibyście przy zwykłej, klasycznej i stopniowej aklimatyzacji podczas wyprawy w Karakorum, gdy wychodzicie z bazy do obozu pierwszego, po nocy wracacie na dół, by później wyjść do obozu drugiego, ale znów zejść do bazy i tak aż do pełnego przygotowania do ataku szczytowego?

Myślę, że tak. To nie jest to samo, co korzystanie z namiotu hipoksycznego (przebywanie w nim w warunkach niedotlenienia zwiększa ilość erytrocytów i poprawia transport tlenu do krwi - przyp. red.). Tam ciśnienie jest takie samo, jak na zewnątrz. W naszej komorze mamy rzeczywisty spadek ciśnienia jak na dużej wysokości. Mogę powiedzieć, że czuję się tutaj podobnie jak wtedy, gdy jestem wysoko w górach, a w zasadzie mogę nawet teraz zrobić tutaj mniej, niż byłbym w stanie na podobnej wysokości w normalnych warunkach. Na świecie jest tylko kilka takich komór i myślę, że faktycznie są one w stanie oddać himalajską rzeczywistość, ale tak, jak wspomniałem - naprawdę wolałbym być na zewnątrz. Przez to, że nasze organizmy są przez 24 godziny na dobę monitorowane, musimy cały czas zachowywać spokój i koncentrację. Naprawdę czuję się jak więzień. Nie mam pojęcia, jaka na zewnątrz jest pogoda. Wydaje się, że są tam dobre warunki, jest trochę śniegu, więc poszedłbym potrenować, ale nie mogę.

To twój pierwszy raz w tak nowoczesnej komorze?

Tak, to mój pierwszy raz. Przytrafiła mi się taka okazja i postanowiłem z niej skorzystać. To coś zupełnie nowego tutaj u nas, w Bolzano. Co najważniejsze - tego typu komory są wykorzystywane w leczeniu osób z chorobami układu krążenia, płuc czy nawet z nowotworami. Lekarze odkryli wyraźny, pozytywny wpływ na postępy w leczeniu u takich osób przebywających na dużej wysokości czy też w takiej komorze przy niedoborze tlenu. To coś bardzo interesującego. Nie jesteśmy więc tutaj dlatego, że chcemy się szybko wspinać podczas naszej wyprawy. Przygotowywałem się przecież zawsze na zewnątrz i wspinałem się szybko. Zdecydowaliśmy się dołączyć do tego projektu, więc trzeba doprowadzić go do końca. Wspieramy się nawzajem z Tamarą, nie jest łatwo.

I wy, i naukowcy traktujecie to jako eksperyment?

Tak, to coś wyjątkowego. Oni mówią, że nigdy nie mieli szansy, by przebadać tutaj przez dłuższy okres osoby zdrowe, które zgodziłyby się na to wszystko. Myślę, że nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, ile badań tutaj przechodzimy. Wczoraj mieliśmy testy medyczne przez 7 godzin, dzień wcześniej - 8 godzin. Po ich zakończeniu zaczynamy treningi, ale ich intensywność tutaj jest zdecydowanie niższa niż na zewnątrz. Odczuwamy wpływ wysokości i warunków odtworzonych w komorze.

Myślisz, że po tych kilku tygodniach w środku, gdy dotrzecie już do bazy pod Gaszerbrumami w Karakorum, będziecie w stanie od razu realizować swój cel i nie będzie potrzebna dodatkowa, klasyczna aklimatyzacja tam na miejscu?

Mam taką nadzieję. Zrezygnowaliśmy z użycia helikoptera i postawiliśmy na klasyczny trekking z wioski Askole do bazy pod Gaszerbrumami. Później, jeśli będziemy w stanie szybko, od razu, wspinać się na wysokość 7000-8000 metrów, to spróbujemy to zrobić. Jeśli przytrafi nam się dobre okno pogodowe, to nasz pomysł zakłada, że podejmiemy próbę od razu. Zobaczymy, czy będziemy na to gotowi. Jeśli nie, to założymy kilka obozów i wrócimy do bazy.

Chcecie się wspinać szybko i na lekko?

Tak, to na pewno. Chcemy się wspinać w stylu alpejskim. Sporo innych ekspedycji używało w przeszłości namiotu hipoksycznego albo spędzało kilka dni w komorze hiperbarycznej. Nie mamy więc wygórowanych oczekiwań co do tego. Mamy nadzieję, że tak, jak wszystko na to wskazuje, będziemy w stanie po dotarciu do bazy szybko zaatakować szczyt, ale jestem też bardzo ostrożny. Możliwe, że mimo wszystko będziemy musieli wcześniej wykonać rotację i przemieszczać się dłużej między bazą a wyższymi obozami. Wszystko zależy od tego, ile czasu stracimy w Islamabadzie i podczas trekkingu.

Jaki jest wasz plan na tę wyprawę? Chcecie dokonać zimowego trawersu dwóch szczytów - Gaszerbruma I i Gaszerbruma II?

Szczerze mówiąc, nie chcemy wykonać trawersu. Trawers oznacza start z jednego punktu i zakończenie w innym. My chcemy wejść na przełęcz i stamtąd najpierw wejść na Gaszerbruma I, później na Gaszerbruma II i wrócić. To nie ma być powtórzenie trawersu Reinholda Messnera sprzed 35 lat, ale to może być pierwsze w historii zimowe zdobycie dwóch ośmiotysięczników w sposób łańcuchowy, połączony. Dokonanie trawersu obu tych szczytów zimą może być czymś nieosiągalnym. Jest przecież tak bardzo trudno zdobyć zimą choć jeden ośmiotysięcznik, a co dopiero można powiedzieć o trawersie... Gdybyśmy wykonali swój cel i dokonali takiego łączonego przejścia, o jakim mówię, to już byłby bardzo duży krok do przodu. Nikt nie powtórzył nigdy nie tylko trawersu, ale też takiego łańcuchowego wejścia, które mam na myśli. Piotr Morawski i Peter Hamor w 2008 roku dokonali trawersu Gaszerbruma I i zeszli na przełęcz, ale później zdecydowali się na zejście do bazy i dopiero po kilku dniach zdobyli Gaszerbruma II. Był też Francuz Jean-Christophe Lafaille, który najpierw wszedł na GII, po czym zszedł do obozu pierwszego, zdobył GI i znów zszedł do obozu pierwszego. Był także ostatnio Nirmal Purja, który zdobył oba szczyty z użyciem tlenu, ale nikt nie zrobił prawdziwego trawersu i nie powtórzył wyczynu Messnera. Sam możesz sobie więc teraz wyobrazić jak trudno może być zimą.

Czyli chcecie najpierw dotrzeć na przełęcz Gaszerbrum La, stamtąd wejść na Gaszerbruma I, wrócić na przełęcz i stamtąd pójść na Gaszerbruma II?

Pójdziemy na Gaszerbruma II, jeśli będziemy mieć wystarczająco dużo sił. By zdobyć GII, powinniśmy powtórzyć drogę Kukuczki, która nigdy nie została powtórzona, a Kukuczka nie był zwykłym wspinaczem. Podsumowując - chcemy zdobyć Gaszerbruma I i jeśli będziemy czuć się dobrze, to pójdziemy też na Gaszerbruma II. Mamy dwa pozwolenia. Ogłosiliśmy, że jeśli będziemy w stanie, to spróbujemy wejść na oba szczyty, ale w naszych głowach najpierw jest GI i dopiero później GII.

Myślisz, że to możliwe, żeby wejść na oba te ośmiotysięczniki zimą w taki sposób?

Pierwsze zimowe zdobycie Nanga Parbat wiele mnie nauczyło (Moro dokonał tego w lutym 2016 roku razem z Baskiem Alexem Txikonem i Pakistańczykiem Alim Sadparą, a Tamara Lunger zawróciła kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu - przyp. red.). Razem z Tamarą spaliśmy najpierw w obozie na wysokości 5800 metrów, a później ponad 3 tygodnie spędziliśmy w bazie na wysokości 4000 metrów, po czym ruszyliśmy w górę i w grupie wszedłem na szczyt. Przez cały okres wyprawy wcześniej najwyżej byliśmy na wysokości 6100 metrów, ale nie spaliśmy już wyżej, jak powinniśmy, czyli w obozach na wysokości 6700 metrów, 7400 metrów, przy częstych schodzeniu niżej i wracaniu w górę, by się aklimatyzować. Tamta wyprawa wiele nam dała, a szczerze mówiąc - myślę, że plan jaki teraz sobie założyliśmy przed wyjazdem jest wykonalny. Kiedy razem z Denisem Urubko i Corym Richardsem jako pierwsi zimą zdobyliśmy razem Gaszerbruma II (w lutym 2011 roku - przyp. red.), też nie mieliśmy odpowiedniej aklimatyzacji, bo cały czas pogoda była fatalna. Może więc teraz, gdy będziemy już z Tamarą dobrze zaaklimatyzowani i akurat trafią nam się dobre warunki, to będziemy w stanie osiągnąć cel?

A dlaczego w ogóle chcesz tam wrócić, skoro zdobyłeś już Gaszerbruma II zimą?

To dobre pytanie. Właśnie dlatego wspomniałem już, że w mojej głowie na pierwszym miejscu jest wejście zimowe na Gaszerbruma I, a dopiero później na Gaszerbruma II. Fascynują mnie nowe wyzwania. Łączone wejście na te dwa ośmiotysięczniki zimą, czego nikt wcześniej nie dokonał, może pomóc inaczej spojrzeć na przyszłość zimowego himalaizmu. Mam na myśli także to, co nas czeka po pierwszym zimowym zdobyciu K2. To też prowadzi do innego moje wniosku - mam nadzieję, że tej zimy ktoś wejdzie zimą na K2. Modlę się o to. Wtedy zakończymy tę grę i nie będziemy musieli więcej o tym myśleć. Wtedy będziemy mogli zająć się wejściami zimowymi w stylu alpejskim, nowymi drogami, trawersami... Tą moją aktualną wyprawą chcę zrobić taki ruch wyprzedzający i rozpocząć ten nowy etap jeszcze przed zdobyciem zimowym K2. Myślę, że tworzymy z Tamarą zgrany duet. Jak można było się przekonać 3 lata temu na Nanga Parbat - mamy odpowiednią moc. To może być bardzo interesujące, jeśli uda nam się teraz osiągnąć sukces w składzie damsko-męskim. To byłby także bardzo pozytywny sygnał wysłany do kobiet. Teraz wiele kobiet zajmuje się bardzo techniczną wspinaczką, wspinaniem w lodzie, wejściami szybkościowymi, ale w himalaizmie zimowym wciąż ich brakuje. Może to byłby dobry moment, by także je do tego zachęcić i mogłoby być ich więcej.

Dobrze rozumiem, że sam nie myślisz teraz o zdobywaniu K2 zimą?

Szczerze mówiąc, myślałem o tym, ale gdy dotarło do mnie jak wiele osób ogłasza, że chcą podjąć taką próbę, to wtedy powiedziałem: "Nie, nie. Nie chcę stawać w kolejce. Chciałbym zrobić coś sam".

Jak wiesz, polski zespół chce pojawić się pod K2 za rok. Krzysztof Wielicki mówił mi, że może dobrym pomysłem byłoby rozesłanie do himalaistów ze Wschodu i z Zachodu zaproszeń do udziału w wyprawie. Będziesz czekał na takie zaproszenie?

Jesteśmy z Krzysztofem Wielickim dobrymi kolegami, więc może do mnie zadzwonić w każdym momencie. To mógłby być miły i najlepszy koniec, gdyby polski zespół lub przynajmniej polski lider zakończył grę, jeśli chodzi o pierwsze zimowe wejścia na ośmiotysięczniki. Polacy zaczynali, Polacy to później kontynuowali, a teraz Polacy zakończyliby tę rozgrywkę. Byłbym w stanie przyjąć takie zaproszenie, ale wyłącznie w przypadku, gdy styl wspinaczki byłby podobny do naszego na Nanga Parbat w 2016 roku. Mam na myśli skład złożony z 3-4 osób, bez żadnego zespołu, który wcześniej przygotowałby dla nich liny poręczowe i inne rzeczy. Myślę, że czterej mocni himalaiści mogą wykonać całą pracę. Naprawdę tak uważam. Jak było z pierwszym zimowym zdobyciem Makalu w 2009 roku? Byliśmy tam tylko ja i Denis Urubko. Było nas dwóch i nikogo więcej. Makalu ma prawie 8500 metrów (dokładnie 8463 metry, a K2 - 8611 - przyp. red.), a poradziliśmy sobie tak dobrze. Mógłbym więc zaakceptować zaproszenie do składu, ale dla mnie bardzo ważne jest to jak zamierzamy się wspinać, a nie tylko to, jaką górę chcemy zdobyć. Jednocześnie wiesz, że nie jestem Denisem. Jeśli zgodziłbym się być w zespole, respektowałbym wszystkie zasady, które w nim obowiązują. Jeśli te założenia od początku byłyby zupełnie inne od tego, czego bym oczekiwał, z pełnym szacunkiem odmówiłbym i życzyłbym wyprawie sukcesu. Nie jestem facetem, który sprawia komuś niespodzianki. Robię to, czego chcę. To etyczne podejście do sprawy. Chodzi o respektowanie zasad. Jestem facetem, który stara się działać tak, by wszystko było jasne.

Wracając do waszej obecnej wyprawy - na kiedy planujecie atak szczytowy?

Zdecydowałem, że damy sobie czas do końca stycznia, ale jeśli wszystko będzie dobrze, przy tej aklimatyzacji, moglibyśmy zaatakować szczyt pomiędzy końcem starego roku, a pierwszym tygodniem nowego. Jeśli zastaniemy dobrą pogodę, będziemy próbować.

Czyli wyprawa będzie bardzo krótka.

Jesteśmy gotowi zostać dłużej, oczywiście, ale zaplanowaliśmy jedzenie, logistykę i wszystkie pozostałe rzeczy do 31 stycznia.

Pod Gaszerbrumami będziecie sami.

Tak, będę tam ja, Tamara, jeden kucharz i jego pomocnik oraz fotograf i operator kamery.

Niedaleko, bo pod Broad Peakiem będzie za to Denis Urubko.

Tak. Denis, Don Bowie i jego dziewczyna (Finka Lotta Hintsa - przyp. red.). Mingma Gyalje Szerpa wysłał mi z kolei wiadomość jakiś czas temu, że powinien być około 14 stycznia w bazie pod K2 (w zespole Nepalczyka mają się znaleźć także Islandczyk John Snorri i Chińczyk Gao Li - przyp. red.).

Ty i Tamara byliście już wspólnie na wielu wyprawach. To między innymi Manaslu, Nanga Parbat, Kanczendzonga, Pobieda na Syberii, a teraz macie kolejny wspólny cel. Wytworzyła się między wami szczególna, partnerska relacja?

Tak, a mówiąc w pełni szczerze - Tamara to jeden z najmocniejszych fizycznie wspinaczy, jakich spotkałem w swoim życiu. Stawiam ją na równi - podkreślam, że pod kątem fizycznym - z Anatolijem Bukriejewem, Denisem Urubko i kilkoma innymi. Mogę liczyć na jej siłę. Lubi też pokonywać szczeliny lodowcowe. Na Gaszerbrumach na pewno będzie się dobrze bawić, bo szczelin jest tam bardzo dużo. Powiem jej, żeby szła pierwsza na odcinku do obozu pierwszego, bo bardzo lubi tego typu teren, a potem już będziemy się wspinać razem Kuluarem Japońskim na Gaszerbruma I i może drogą Kukuczki na Gaszerbruma II.

Rozmawiałem z Tamarą po waszej ekspedycji na Nanga Parbat. Minęło parę lat, ale już wtedy mówiła, że jesteś dla niej najlepszym możliwym partnerem wyprawowym.

Tamara ma taki charakter, że może być najszczęśliwszą osobą na świecie, ale po kilku minutach może być bardzo smutna, by za chwilę znowu mieć dobre samopoczucie. Ja jestem za to bardzo stabilny i zawsze myślę pozytywnie, nawet w najgorszym możliwym momencie. Myślę, że to jej bardzo pomaga w tym, by odzyskać dobry nastrój. Gdy siedzimy w bazie i cały czas jest zła pogoda, ja zawsze jestem wesoły. Potrafię znaleźć sposób na to, by myśleć pozytywnie. Tamara nie jest tak stabilna i myślę, że właśnie dlatego lubi się ze mną wspinać.

52-letni Simone Moro jest jedynym himalaistą w historii, który dokonał pierwszych zimowych wejść na cztery ośmiotysięczniki - Sziszapangmę, Makalu, Gaszerbruma II i Nanga Parbat. Wszedł także na Lhotse, Czo Oju, Broad Peak i Mount Everest. 33-letnia Tamara Lunger ma na koncie między innymi K2 i Lhotse. Razem z Moro, Alexem Txikonem i Alim Sadparą w lutym 2016 roku atakowała Nanga Parbat, ale zawróciła kilkadziesiąt metrów od szczytu. Moro i Lunger wspólnie próbowali także przejść trawers wszystkich szczytów Kanczendzongi, zdobyć zimą Manaslu, a także dokonali pierwszego zimowego wejścia na Pobiedę (3003 metry) na Syberii.