"Wobec zagrożenia bezpieczeństwa prokuratorów i funkcjonariuszy ABW, którzy przyszli do redakcji ‘Wprost’ po nagrania, byli oni zmuszeni odstąpić od zadań służbowych" - poinformowała w nocy prokuratura. Redakcja tygodnika odmówiła wydania materiałów dotyczących afery podsłuchowej. Dziś głos w sprawie akcji ABW i przepychanek w siedzibie ‘Wprost’ głos ma zabrać premier.

Prokuratorzy i funkcjonariusze wyszli z siedziby "Wprost" około 23. Jak powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur, odstąpili od czynności po tym, jak do pomieszczenia, w którym byli z redaktorem naczelnym "Wprost", weszli dziennikarze, którzy zebrali się w redakcji. Przypomniała, że redakcja odmówiła wydania nagrań dotyczących afery podsłuchowej i po tym prokurator zarządził przeszukanie. Redaktor naczelny tygodnika Sylwester Latkowski uzasadnił odmowę ochroną źródła i tajemnicy dziennikarskiej.

Chodzi o nagrania opublikowane przez "Wprost", na których m.in. słychać, jak szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz rozmawia z prezesem Narodowego Banku Polskiego Markiem Belką i byłym ministrem Sławomirem Cytryckim o hipotetycznym wsparciu przez NBP budżetu państwa kilka miesięcy przed wyborami, które może wygrać PiS; Belka w zamian za wsparcie stawia warunek dymisji ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz nowelizacji ustawy o banku centralnym. W innej nagranej rozmowie b. wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz miał mówić Sławomirowi Nowakowi, że użył swych wpływów do zablokowania kontroli skarbowej u żony Nowaka. W sprawie treści tej rozmowy praska prokuratura wszczęła śledztwo.

Dwie wizyty ABW

Funkcjonariusze weszli do redakcji tygodnika "Wprost" po raz drugi wczoraj około godziny 20. Przeszukanie zleciła Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, po tym jak dziennikarze odmówili wcześniej wydania nagrań, na których utrwalono rozmowy wysokich urzędników państwowych. Według prokuratury, nośniki zawierające nagrania rozmów, których ujawnianie dziennikarze "Wprost" rozpoczęli w minioną sobotę, są dowodem przestępstwa dotyczącego nielegalnych podsłuchów.

Zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Wprost" Marcin Dzierżanowski w rozmowie z dziennikarzami zadeklarował, że redakcja chce współpracować z prokuraturą. Ale - jak zaznaczył - spoczywa na nich "nie tylko prawo, ale i obowiązek ochrony tajemnicy dziennikarskiej". Dzierżanowski podkreślił, że tygodnik nie może ujawniać swoich informatorów. Jak powiedział, "nie chodzi wyłącznie o podanie wprost imienia i nazwiska, ale także przekazanie takich materiałów, na podstawie których można ustalić dane informatorów".

Latkowski: użyto wobec mnie siły

Kiedy w redakcji trwało przeszukanie redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski mówił, że dziennikarze chcą towarzyszyć prokuratorom, żeby widzieć, jakie materiały będą zabezpieczali i by nie kopiowali materiałów, które stanowią tajemnicę dziennikarską. Lakują komputery i laptopy - opowiadał przedstawicielom mediów, którzy byli w redakcji tygodnika. Obawiam się, że przeszukanie dotyczy też innych śledztw dziennikarskich.

Pełnomocnik "Wprost" mec. Jacek Kondracki powiedział, że będzie w imieniu redakcji składał zażalenie na działania prokuratury. Pytany, czy dokonujący przeszukania dopełniali zasad dotyczących zabezpieczania materiałów mogących stanowić tajemnicę dziennikarską, powiedział, że tak się działo i trafiały one do kopert, które były lakowane. Dodał, że był przy tych czynnościach.

Latkowski oświadczył, że podczas przeszukania użyto wobec niego siły, chcąc zabezpieczyć jego laptop. Użyto w stosunku do mnie siły fizycznej. (...) Jeżeli otrzymamy wyrok niezależnego sądu, jeżeli takie postanowienie uchyli tajemnicę dziennikarską, wtedy natychmiast, niezwłocznie wydamy - mówił, po tym, jak dziennikarze weszli do pomieszczenia, w którym próbowano mu odebrać laptopa.

List otwarty w obronie dziennikarzy

List otwarty w obronie "Wprost" wystosowało kilkunastu dziennikarzy różnych mediów, którzy uznali, że "nie mogą pozostać obojętni wobec tego brutalnego aktu naruszenia niezależności dziennikarskiej". W ich ocenie przeszukanie redakcji przez ABW i domaganie się wydania materiałów, które mogły zawierać chronioną prawnie tajemnicę dziennikarską to pierwszy po 1989 roku przypadek "jawnie siłowego rozwiązania wobec mediów i otwartej ingerencji tajnych służb w sferę wolności słowa w jej najbardziej wrażliwym aspekcie, jakim jest ochrona źródeł, które zastrzegły sobie anonimowość".

Dziennikarze przypomnieli, że ABW na polecenie prokuratury nie domaga się od tygodnika materiałów w sprawie o morderstwo czy zamach terrorystyczny, tylko nagrań rozmów najwyższych urzędników państwowych, których treść stawia w złym świetle obecny rząd. Dlatego działania służb specjalnych w redakcji Wprost uznajemy nie tylko za bezprawne, ale i nacechowane politycznie - podkreślili przedstawiciele mediów. Odrzucamy argument, że chodzi o wydanie dowodów przestępstwa. Przepisy Kodeksu Postępowania Karnego, na które powołuje się tu prokuratura, mają niższą rangę niż zasada ochrony źródeł oraz zapisana w Konstytucji wolność słowa - napisali.

Pierwsze zarzuty ws. nagrań

Wczoraj prokuratura postawiła dwa zarzuty w sprawie nielegalnych nagrań polityków i szefa NBP Łukaszowi N., który miał pracować w stołecznej restauracji, gdzie ich dokonano. Wcześniej zatrzymała go w Warszawie ABW, pozostaje do dyspozycji prokuratury. Za nielegalny podsłuch grozi grzywna, kara ograniczenia wolności albo kara więzienia do 2 lat.