Tygodnik „Do Rzeczy” publikuje sensacyjne wyznanie Marka Falenty na temat afery taśmowej. Dziennikarskie śledztwo podważa aktualną wersję prokuratury i służb specjalnych. Według pisma, służby mogły zapobiec kompromitacji najważniejszych organów państwa, ale tego nie zrobiły.

Biznesmen oskarżany o to, że był inicjatorem potajemnych nagrań polityków w warszawskich restauracjach, odpowiada na pytanie: "Kto stoi za aferą taśmową?". Zapewnia, że o procederze nagrywania powiadomił ABW, a potem CBA z delegatur we Wrocławiu już w ubiegłym roku. Prokuratura zabezpieczyła jego skrzynkę e-mailową z korespondencją z funkcjonariuszami obu służb.

Jak informuje "Do Rzeczy", przekazane przez niego informacje nie zostały jednak wykorzystane, a funkcjonariuszom ABW nakazano wygasić zainteresowanie.

Oficera z ABW ta informacja przestraszyła. Natomiast funkcjonariusze CBA przekazali tę informację centrali w Warszawie. Jednak zabroniono im się nią zajmować, bo dotyczyła czołowych postaci Platformy Obywatelskiej - mówi "do Rzeczy" Falenta. Jego zdaniem wiele wskazuje na to, że sprawa jest tuszowana, a funkcjonariusze służb robią wszystko, by wejść w posiadanie nagrań, których ujawnienia obawiają się politycy PO - i ministrowie, i sam premier. Z informacji "Do Rzeczy" wynika, że Donald Tusk także został nagrany w prywatnych okolicznościach. Jedna z rozmów, w której brał udział także syn premiera, miała dotyczyć sprawy Amber Gold. W drugiej rozmowie miał brać udział najbogatszy Polak - Jan Kulczyk.

"To, że Falenta przekazał służbom informację o nagraniach, stawia pod znakiem zapytania jego udział jako inicjatora nagrań w całym procederze. W praktyce oznacza to bowiem, że poinformował on właściwe organy ścigania, czyli CBA i ABW, o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W tej sytuacji prokuraturze trudno będzie udowodnić przed sądem jego winę jako inicjatora" - zauważa tygodnik. Dodaje, że w takiej sytuacji śledztwo może zacząć zmierzać w kierunku postawienia zarzutów niedopełnienia obowiązków ludziom z CBA i ABW.

Rzecznik CBA Jacek Dobrzyński komentując wyznania Falenty mówi, że to "wierutne bzdury": To próba wkręcenia i wmanipulowania CBA w tę sprawę. Przecież każdy rozsądnie myślący zrozumie, że gdyby szef CBA miał taką informację, to nigdy by do takiej restauracji nie poszedł.

Z informacji "Do Rzeczy" wynika, że nie wszystkie meldunki z terenu są przekazywane na biurko szefa CBA, dlatego mogły one trafić do któregoś z zastępców, który je zlekceważył.

ABW informacje przekazane tygodnikowi przez Falentę nazywa "kłamstwem", a prokuratura nie chce ich komentować.