Ekipy poszukiwawcze z wyszkolonymi psami zakończyły przeczesywanie miejsca katastrofy kolejowej pod Szczekocinami koło Zawiercia. Jak donosi reporter RMF FM Marcin Buczek, we wrakach nie znaleziono kolejnych ofiar wypadku.

Zobacz również:

Przeszukiwane wagony leżą poza kolejowym nasypem, więc nie było niebezpieczeństwa, że mogłyby się zsunąć, ale ratownicy musieli bardzo uważać. Przeczesywanie wraków oznaczało mozolne i ostrożne przedzieranie się przez zwały blachy i metalu. Ponownie przeszukana została również lokomotywa, którą strażacy zsunęli rano z nasypu.

Ileś razy już przeszukiwaliśmy lokomotywy, przeszukiwaliśmy te wraki - nie ma tam nikogo. Ale - jeszcze raz powtórzę - żeby wykluczyć (obecność ciał na miejscu katastrofy - RMF FM), sprowadziliśmy jeszcze raz pieski "zwłokowe", żeby dokładnie jeszcze raz przeszukać te miejsca - mówił naszemu reporterowi dowodzący akcją strażaków mł. bryg. Marek Fiutak. Nikogo nie znaleziono. Dwukrotnie jeszcze dzisiaj psy tropiące przeszukały ten teren, specjalną kamerą wziernikową również specjalistyczna grupa z Jastrzębia przeszukała każde miejsce i nic nie wykryto - podkreślał.

Zniszczone składy szczegółowo bada również policja. Funkcjonariusze zbierają dowody, które potrzebne będą w śledztwie. Robią zdjęcia, dokumentują, filmują wszystkie szczegóły umiejscowienia tych wagonów, jak to wyglądało, żeby potem można było dokładnie to przeanalizować - powiedział naszemu reporterowi obecny na miejscu policjant.

Wokół wraków znaleziono wiele osobistych rzeczy pasażerów. Wszystkie trafiły do policyjnego depozytu na pobliskim komisariacie w Szczekocinach. Potem przewieziono je do Zawiercia i tam, w komendzie policji, będą wydawane.

Strażacy pracowali na miejscu katastrofy całą noc. Najpierw udało im się zrzucić z torów wszystkie zniszczone wagony. Najdłużej trwała zaś operacja usuwania z torów ponad 120-tonowej lokomotywy. Przez kilka godzin przy pomocy palników systematycznie odcinano podwozie lokomotywy. W tym czasie na drugą stronę kolejowego nasypu przetransportowany został specjalny ciągnik przypominający czołg. Kiedy podwozie zostało odcięte, można było ściągnąć lokomotywę z torów - zrobił to ciągnik przy wykorzystaniu specjalnych stalowych lin, przymocowanych do wraku.

W katastrofie zginęło 16 osób

Do katastrofy kolejowej pod Szczekocinami doszło przedwczoraj wieczorem. W zderzeniu pociągów pasażerskich TLK "Brzechwa" relacji Przemyśl-Warszawa Wschodnia i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa Wschodnia-Kraków Główny zginęło 16 osób, a 57 zostało rannych.

Do godziny 4 nad ranem w niedzielę trwała akcja wydostawania ze zniszczonych pociągów rannych pasażerów. Jak informował rzecznik Państwowej Straży Pożarnej Paweł Frątczak, udział brało w niej 450 strażaków. Później przez cały dzień strażacy wydobywali z wraków ciała ofiar. Wiele godzin zajęła operacja rozczepiania zniszczonych wagonów, na miejsce sprowadzono specjalistyczny sprzęt. Dopiero kilkanaście minut po godzinie 12 spod wraków udało się wydobyć ciała piętnastej i szesnastej ofiary katastrofy.

Błąd człowieka czy awaria?

Wciąż nie są znane przyczyny katastrofy. Śledztwo w tej sprawie wszczęła wczoraj formalnie Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Dwa główne, traktowane równorzędnie wątki, jakie biorą pod uwagę śledczy, to błąd ludzki i awaria.

Miejsce, w którym doszło do katastrofy, to prosty odcinek torów, niedawno remontowany. Torowisko znajduje się na nasypie. Dwa pociągi powinny się tam minąć, jadąc dwoma równoległymi torami, jednak tym razem - z nieznanych wciąż przyczyn - znalazły się na jednym torze. Szef resortu transportu Sławomir Nowak, przedstawiając pierwsze przypuszczenia dotyczące przyczyn katastrofy, stwierdził, że "wszystko wskazuje na to, że sprzęt techniczny w tym wypadku nie miał wpływu na katastrofę".

W podobnym tonie wypowiadał się dzisiaj w rozmowie z naszym reporterem Maciejem Grzybem wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk. Ja zawsze jestem ostrożny w kategoryzowaniu. Ale sami państwo rozumiecie: jeżeli dwa pociągi zderzają się na jednym torze?... Mamy systemy elektroniczne, ale to wszystko nadzoruje człowiek - podkreślał.

Wiadomo już, że dyżurni, którzy kierowali ruchem pociągów w chwili wypadku, nie mieli w wydychanym powietrzu alkoholu. Śledczy rozpoczęli też przesłuchania świadków, pierwsze odbyły się już w nocy z soboty na niedzielę. Tomasz Ozimek z częstochowskiej prokuratury nie chciał jednak ujawnić, kogo przesłuchano, ani jakie są efekty tych przesłuchań.