Im bliżej oscarowej gali, tym głośniej brzmi powtarzane w sieci pytanie: czy ta impreza ma jeszcze sens? To symptomatyczne, że najwięcej kontrowersji wokół nagród Amerykańskiej Akademii budzą wypowiedzi osób ze świata filmu.

Lawinę komentarzy w amerykańskiej blogosferze wywołał Ethan Hawke, aktor i scenarzysta dwukrotnie nominowany do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej.  "Uganianie się za "sztuczną marchewką", pieniędzmi i wątpliwymi zaszczytami niszczy Hollywood" - stwierdził w jednym z wywiadów. "Ludzie chcą obrócić wszystko w konkurs. To idiotyczne. Oscary zdobyło wiele filmów niewartych tego, by o nich pamiętać. Trzyma je nad kominkiem wielu miernych artystów" - dodał.

"Gadka-szmatka" - odpowiedziała znanemu aktorowi blogerka Molly Martin. "Jesteś scenarzystą, nie możesz wymyśleć czegoś lepszego niż "sztuczna marchewka"? Jaki przykład dajesz swoim kolegom?" - ironizowała. Następnie przedstawiła, jak według niej powinny wyglądać naprawdę krytyczne i złośliwe komentarze pod adresem nominowanych. "Nominowana za grę w Lincolnie Sally Field może powiedzieć walczącej z nią o statuetkę Jennifer Lawrence: Słyszałam, że dostałaś już 2 nagrody w tym sezonie za Poradnik pozytywnego myślenia. Słyszałam też, że nie masz strony internetowej, bo nie potrafisz połączyć ze sobą 3 liter W". Inna propozycja blogerki to słowa, jakie mógłby wypowiedzieć Daniel Day-Lewis do swoich rywali w walce o statuetkę dla najlepszego aktora. "Śpiewający francuski złodzieju chleba, pochlebco, fikcyjny pilocie i ty, smutny fanie futbolu - co właściwie tu robicie?"

Krótki kurs wrednych komentarzy o kolegach z branży dedykowany Hawke’owi blogerka zakończyła radą dla wszystkich filmowców i czytelników. "Pamiętajcie, co mówił wujek Ethan. Uważajcie na "sztuczne marchewki".

Jak głosują członkowie Akademii?

Zobacz również:

Wśród ludzi dalekich od oscarowego entuzjazmu są nie tylko aktorzy, którzy nigdy nie dostali pięknej złotej statuetki, ale także ci, którzy biorą udział w decydującym głosowaniu. Jeden z członków Akademii udzielił anonimowo wywiadu, w którym odsłonił kulisy wybierania najlepszych filmów i twórców. Nie ma co ukrywać - nie wygląda to różowo. "Dołuje, bawi i otwiera oczy" - tak wynurzenia akademika podsumował bloger Kevin Jagernauth. "Chcemy myśleć, że każdy z głosujących jest niezależny, a jego głównym celem jest uhonorowanie najlepszych dzieł. Okazuje się jednak, że oprócz profesjonalizmu w grę wchodzą tutaj także polityczne preferencje, osobiste urazy, a czasem nawet zły gust" - zaznaczył. Następnie przyjrzał się temu, w jaki sposób anonimowy głosujący podejmował decyzje, na jakiej podstawie popierał nagradzanie konkretnych produkcji. Trzeba przyznać, że materiału do analizy starczyłoby mu na książkę, a nie tylko blogową notkę.

"W kategorii najlepsza aktorka mój typ to Emmanuell Riva. Nigdy nie głosuję na ludzi, których imion nie jestem w stanie wymówić" - stwierdził w wywiadzie członek Akademii. Uwaga o imieniu odnosiła się do Quvenzhané Wallis - najmłodszej w historii aktorki nominowanej za rolę pierwszoplanową. Akademik nie zostawił suchej nitki na 9-latce i jej sposobie gry. "Rodzice wkopali ją, dając jej tak na imię. Jej występ był słodki, ale nie dojrzały. Zrobiono 1000 dubli i złożono w całość ich najlepsze fragmenty" - ocenił. Przyznał się też do dosyć zaskakujących powodów, dla których w kategorii: najlepsze kostiumy zagłosował na "Królewnę śnieżkę i Łowcę". "Nie chciałem poprzeć Anny Kareniny, choć pewnie i tak wygra. Będą głosować na niego nawet ludzie, którzy nie widzieli filmu" - stwierdził. Zaznaczył też, że jego zdaniem kostiumy w "Królewnie..." są "odrobinkę ciekawsze niż w innych filmach". Pokrętna logika, prawda? No ale, nie każdy jest członkiem Akademii, więc nie każdy musi ją zrozumieć...

Czy Oscary straciły kontakt z rzeczywistością?

Słysząc krytyczne komentarzy ludzi z branży widzowie sami zaczynają się zastanawiać, czy Oscary nie znalazły się w ślepej uliczce. Refleksje na ten temat zebrał w swoim tekście blogujący dla Guardiana Ben Child. "Z Oscarami zawsze był problem. Żeby zdobyć statuetkę, musisz przekonać ponad 6 tysięcy osób. To możliwe jest tylko wtedy, gdy trzymasz się środka" - stwierdził. Jak miałoby to wyglądać w praktyce? "Film musi sprawiać wrażenie, że przetrwa próbę czasu. Może powstać na motywach słynnej historii czy znanej książki. Uznanie zyska też najnowsze dzieło uznanego twórcy i ekscytujący obraz debiutanta" - zasugerował Child. Podkreślił też, że na tej liście nie ma jednej ważnej cechy - popularności wśród szerokiej publiczności. "Ostatnio nagradzano dzieła, które ani nie były nowatorskie, ani nie gromadziły przed ekranem kogoś poza krytykami. Oscary stały się machiną promocyjną dla filmów, które chcą zaistnieć na innych festiwalach" - zaznaczył. Na koniec zdradził swojego oscarowego faworyta. "Sytuację może uratować Życie Pi. Jeśli wygra Operacja Argo, przeraźliwie nudny Lincoln lub zimny jak głaz Wróg numer jeden będzie trzeba zacząć modlić się do jakiegoś innego filmowego bóstwa niż Oscar".