Wielkie, oscarowe odliczanie czas zacząć. Już wkrótce poznamy laureatów nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej w 24 kategoriach. Na kogo stawiają dziennikarze RMF FM i RMF24? Zapraszamy do lektury.

To będzie wieczór "Lincolna"

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta nie ma wątpliwości - w kategorii "Najlepszy Film" wygra "Lincoln". Jak podkreśla, nie dlatego, że to najlepsza produkcja spośród całej dziewiątki. Ale dlatego, że Steven Spielberg zawsze wie, czego w danym momencie potrzebuje Ameryka. A teraz Ameryka musi przypomnieć sobie, że miała wielkiego, wspaniałego wodza, który zniósł niewolnictwo - przekonuje. Daniel Day-Lewis jest pewniakiem do nagrody dla najlepszego aktora. Przyjmę decyzję Akademii z pokorą, bo to rzeczywiście rola jego życia. Ale do niedzielnej nocy będę miała nadzieję, że wygra jednak mój ukochany aktor Denzel Washington, który świetnie zagrał pilota-alkoholika w filmie "Lot". A przy okazji -  jak to dobrze, że Robert Zemeckis (twórca "Forresta Gumpa" czy "Cast Away") przestał robić te dziwne animacje i po latach przerwy wrócił do fabuły. W kategorii "aktorka pierwszoplanowa" wygra albo Jessica Chastain ("Wróg numer jedne") albo Jennifer Lawrence )"poradnik pozytywnego myślenia"). A ja kibicuję najstarszej w tym zestawieniu damie kina. 85-letnia Emmanuelle Riva zagrała w przejmującym filmie "Miłość". O starości i umieraniu. Pamiętam ją z filmu "Hiroszima moja miłość" z lat 50. I jej życzę Oscara.

"Miłość" może być czarnym koniem ceremonii

Nasz paryski korespondent Marek Gładysz uważa z kolei, że niespodzianką tegorocznej ceremonii może okazać się Oscar dla przejmującego, francusko-austriackiego dramatu "Miłość" Michaela Hanekego, który podbił już serca jurorów na Festiwalu w Cannes. Jest rzeczą dosyć rzadko spotykaną, by film przebił się do nominacji praktycznie bez żadnej kampanii promocyjnej w USA! - przekonuje. Co sądzi o innych kandydatach? Oniryczny film "Życie Pi" zachwyca efektami specjalnymi - wyspa "zjadająca" przybyszów uderza tajemniczą, złowrogą pięknością, a komputerowy tygrys jest jak żywy (prawie bardziej realistyczny, niż prawdziwe tygrysy!). Po pierwszej godzinie film zaczyna się jednak dłużyć. Poza wysublimowaną estetyką i zaskakującym finałem niewiele po nim w pamięci pozostaje. "Operacją Argo" Ben Affleck trafił natomiast w dziesiątkę - o czym świadczyć może liczba nagród, która ten film już zdobył. Amerykański aktor - wyraźnie w sposób niewystarczający wykorzystany dotąd przez Hollywood - sprawdził się jako reżyser. A sama historia - fikcyjne przygotowania do kręcenia fantastyczno-naukowego kiczu w Iranie, by uratować cześć pracowników amerykańskiej ambasady - jest tak nietuzinkowa, że aż trudno uwierzyć, iż CIA naprawdę to zrobiła. Affleck przy okazji nieźle nabija się z Fabryki Snów. "Wróg numer jeden" to film "na czasie" - miliony widzów chciały zobaczyć na ekranie jak przygotowywana była i (mniej lub bardziej) przebiegała operacja, w czasie której zabity został szef Al-Kaidy. Dosyć niezwykle jest to, że film trzyma w napięciu, choć wszyscy wiedzą, jak się skończy. Trudno jednak sobie wyobrazić, by Kathryn Bigelow znowu zdobyła Oscara - do tego za film, który przypomina trochę "The Hurt Locker. W pułapce wojny".

"Operacja Argo numerem jeden"

Londyński korespondent Bogdan Frymorgen stawia na "Operację Argo" w reżyserii Bena Afflecka, z jego pierwszoplanową rolą. Jak uzasadnia swój typ? Affleckowi należy się nagroda za zajęcie się epizodem powszechnie nieznanym, który rozegrał się na marginesie wielkiej historii. Za wierne odtworzenie realiów Irańskiej Rewolucji. Za konsekwentną reżyserię i świetną pierwszoplanową rolę Bena Aflecka. Dwa w jednym, reżyser i aktor... to nie jest łatwe. Moje wielkie uznanie  zyskał także za doskonałą dynamikę akcji "Argo" i umiejętne stopniowanie napięcia. Omijanie pułapek kina akcji i pozostanie przy świetnym dramacie o ludzkich emocjach. Udowodnienie, ze lepsza od brawury na ekranie jest teatralna precyzja. Za zrezygnowanie z politycznych haseł, na rzecz humanistycznej opowieści o niesieniu pomocy dla ludzi w potrzebie. Kto wie, jeśli amerykańska akademia uzna, że niedopowiedziana dyscyplina aktorska Afflecka jest bardziej świeża od nie pozostawiającej wyboru metody wcielania się w role Daniela Day Lewisa, być może "Argo" zaskoczy podczas nocy rozdania Oskarów. Moim zdaniem to lepszy film od "Lincolna" Spielberga, który po raz kolejny sięgnął po "obowiązkową" historię. Podobnie uczyniła Catherine Bigelow z "Wrogiem numer jeden", choć jej kobieca narracja męskiego tematu wygrywa, moim zdaniem, z epicką panoramą Spielberga.

Obowiązkowa statuetka dla Papermana

Maciej Nycz z RMF24 ma przede wszystkim typy oscarowe w dwóch kategoriach. Oscara za najlepszą muzykę najchętniej podzieliłbym na pół. Jedna część statuetki powinna trafić do Johna Williamsa, a druga do Alexandra Desplata. Co tu dużo mówić - to po prostu fachowcy w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu. Liczę na to, że Akademia dostrzeże i nagrodzi krótkometrażową animację Disneya "Paperman". Film wraca do najlepszych tradycji legendarnej wytwórni, jest dowcipny, zrobiony z pomysłem i dystansem. Warto zwrócić na niego uwagę i rozpropagować taką formę tworzenia animacji. Z pewnością pomogłaby w tym statuetka Oscara.

Nędznicy górą

And the Oscar goes to... Anne Hathaway! To mój wymarzony scenariusz tego najważniejszego filmowego wydarzenia - przyznaje z kolei Magda Wojtoń. To jak Hathaway zagrała Fantine w "Nędznikach" wbija w kinowy fotel. Prawdziwa, porywająca i wzruszająca. Jej solowe wykonanie " I Dreamed a Dream" to jeden z najbardziej dramatycznych, przejmujących i genialnych moim zdaniem fragmentów filmu. Podejrzewam się o masochizm, bo ta scena rozkłada mnie na łopatki i wprowadza w mroczne nastroje, a mimo to serwuje ją sobie z ogromną przyjemnością.

Stawiam na "Django"

Robert Kalinowski ma nadzieje, że wygra "Django", choć uważa, że szacowna Amerykańska Akademia nie nagrodzi Quentina Tarantino w kategorii "Najlepszy Film". Gdyby stało się inaczej, to byłby cud w Hollywood. Jest jednak szansa na statuetkę za oryginalny scenariusz i być może za zdjęcia, choć w tej kategorii wygra raczej genialny Roger Deakins (stały współpracownik braci Coen) za świetne kadry do ostatniego "Bonda". Deakins był już wielokrotnie nominowany do Oscara, ale nigdy go nie dostał. Czas najwyższy. Wygląda na to, że w tym roku nagrody rozłożą się na wiele filmów bo nie ma zdecydowanego faworyta. Wyścig w najważniejszej kategorii wygra "Operacja Argo", Bena Aflecka, którego już, trochę na wyrost, porównuje się z Clintem Eastwoodem.  Przewiduję też wielką klapę "Lincolna" Spielberga. Skończy się tym razem tylko na nominacjach.

Za Tarantino trzyma również kciuki Malwina Zaborowska z RMF24. Moje serce należy do "Django", choć Oscar w kategorii "Najlepszy Film" to raczej tylko pobożne życzenie. Nie obrażę się szczególnie na Akademię, pod warunkiem, że "Django" przegra z niezaprzeczalnie dobrą "Operacją Argo". Na otarcie łez będzie mi także musiała wystarczyć statuetka za najlepszy scenariusz oryginalny dla Tarantino. Po cichu liczę również na wyróżnienie drugoplanowej, ale brawurowej roli Christophera Waltza. W kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy mocno kibicuję Denzelowi Washingtonowi. Ma on już na swoim koncie dwa Oscary, ale odnoszę wrażenie, że do tej pory nie zasłużył na statuetkę aż tak bardzo jak po stworzeniu znakomitej kreacji alkoholika w filmie "Lot". Moją faworytką wśród nominowanych aktorek jest Emmanuelle Riva za poruszającą rolę w "Miłości". Mam nadzieję, że ten obraz zostanie nagrodzony Oscarem w kategorii "Najlepszy Film Nieanglojęzyczny." Nie tylko dlatego, że jest naprawdę znakomity. Byłaby to też rekompensata dla reżysera M. Hanekego, którego równie wybitna "Biała wstążka" przegrała w 2009 roku.