Tomas Tranströmer jest poetą ascetycznym bardzo. Jest mistrzem zwięzłości. Jego wiersze można kontemplować - mówi w rozmowie z Bogdanem Zalewskim Tomasz Fiałkowski, krytyk literacki, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego". Mam nadzieję, że wydane wcześniej po polsku tomy jego wierszy zostaną wznowione i będzie co czytać - dodaje.

Bogdan Zalewski, RMF FM: Niesamowity traf. Pan przewidział tegorocznego literackiego Nobla. Na antenie jest na to dowód. Powiem - tak kolokwialnie - rzucił Pan nazwisko Tomas Tranströmera i okazało się, że to był dobry strzał.

Tomasz Fiałkowski, krytyk literacki: Rzeczywiście bardzo się cieszę, bo to - jak już powiedziałem wcześniej - jest nie tylko wybór rozsądkowy, ale też i uczuciowy. Uważam, że Tranströmer zasłużył na Nobla już dawno. I jeżeli trzeba było wybierać poetę - a tak się od dawna mówiło, że już od czasu Nobla dla Szymborskiej nie było nagrody dla poety - to on był najwłaściwszą kandydaturą. To oczywiście jest przesada, dlatego że tak jak Nobel nie ma takiego zwierzęcia jak najwybitniejszy pisarz świata w danym roku.

Tak, i te przewidywane kryteria i różne typy zawodzą.

I trudno porównywać poetę piszącego po szwedzku i wywodzącego się z kręgu kultury europejskiej z poetą arabskim albo tworzącym w którymś z języków Indii.

Szwedzka Akademia nagrodziła Szweda, to przypadek w tym roku?

Bardzo długo było tak, że Skandynawowie byli nadobecni wśród laureatów Nobla. Bardzo to krytykowano. Skończyło się w latach siedemdziesiątych po nagrodzie, którą dostali wspólnie Eyvind Johnson i Harry Martinson. Wtedy wybuchła fala krytyki.

Nepotyzm się skończył?

Nepotyzm się skończył, nepotyzm narodowy czy też może jakiś grupowy i od tego czasu Skandynawowie zostali z kolei niedoreprezentowani. Była taka duńska poeta Inge Kristensen, która czekała na tego Nobla długie lata i się nie doczekała. Przełamano no i jednak rzeczywiście wytrzymali długo. Łatwo policzyć, że trzydzieści kilka lat bez Nobla.

Tranströmer, można powiedzieć poeta hermetyczny, elitarnym trudny, ale jednocześnie można powiedzieć chyba popularny w Polsce, bo tłumaczony, obecny w czasopismach literackich. Wydawane są jego książki.

On miał szczęście. On jest poetą, nie wiem czy słowo hermetyczny jest dobre, on jest poetą ascetycznym bardzo. To znaczy jest mistrzem zwięzłości.

Myślałem o jego metaforach, o takim obrazowaniu, które trzeba rozwiązywać jak zagadki.

Rozumowanie trzeba rzeczywiście rozwiązywać jak zagadki, natomiast ono jest bardzo zakorzenione w obserwacji świata, w naturze. To są wiersze, które można kontemplować.

Ja wiem, że poety nie powinno się utożsamiać z bohaterem lirycznym, ale czy można mówić o specyficznym sposobie obrazowania poprzez pryzmat choroby Tranströmera?

Ja nie wiem, dlatego że on jednak zaczął pisać bardzo wcześnie. Zaczął pisać jako kilkunastoletni chłopiec, pierwszą książkę wydał, mając lat dwadzieścia parę jeszcze w latach pięćdziesiątych. U nas już go zaczęto tłumaczyć w latach siedemdziesiątych - były na pewno jego pierwsze przekłady. Choroba, która go dotknęła, to był rozległy udar, który spowodował częściowe porażenie i przede wszystkim afazję. Ta choroba to był już rok 1990, więc to był już wtedy pisarz z dużym dorobkiem, dojrzały i uznany. Było to pewnym fenomenem rzeczywiście. On utraciwszy zdolność porozumiewania się - czy mowy w każdym razie - na szczęście miał obok siebie kochającą żonę, kobietę, która nauczyła się odczytywać jego znaki. Oni się rzeczywiście w jakiś niezwykły podobno sposób porozumiewali ze sobą; jakimś takim systemem kodów, dyskretnych bardzo gestów itd. To była afazja, ale nie było utraty zdolności tworzenia - on dalej pisał.

Przepraszam, że nawiążę do polskiego przykładu, bo przecież Sławomir Mrożek też miał podobny problem z afazją.

Też przeszedł afazję. W jego przypadku literatura była terapią, bo terapeuta kazał pisać właśnie i zapisywać całe setki i tysiące stron w okresie rekonwalescencji.

Literatura jako lek.

Literatura jako lek, ale na pewno to jest jakieś inne widzenie świata, bo on nagle stał się takim człowiekiem wyizolowanym, żyjącym na jakiejś bardzo specyficznej wyspie, właśnie z tą najbliższą osobą u boku. Trudno nam mówić, trudno wejść w skórę kogoś, kto jest dotknięty tego typu chorobą. Wszyscy też mówią, że on jest człowiekiem przy tym pogodnym, znaczy takim skupionym wewnętrznie. Przypomnę też, że on się wpisał w historię naszej literatury i naszych Nobli przez to, że uważano go za głównego kontrkandydata Wisławy Szymborskiej w 1996 r. Wtedy, kiedy Szymborska dostała Nobla, mówiło się, że to będzie jednak Tranströmer.

W tym roku wygrał z Bobem Dylanem?

W tym roku wygrał z Bobem Dylanem. Myślę, że bardziej wygrał z Adonisem, z poetą syryjskim. Natomiast Wisława Szymborska wtedy bardzo poprosiła o wizytę u Tranströmera, kiedy pojechała do Sztokholmu odebrać Nagrodę Nobla i to podobno było bardzo niezwykłe spotkanie dwojga poetów, z których właśnie on porozumiewał się przez żonę. Ale Wisława Szymborska znała jego wiersze. Ja jeszcze przypomnę, że pojedyncze wiersze Tranströmera tłumaczył Miłosz, a że poza tym Tranströmer ma stałego polskiego tłumacza, a właściwie przyjaciela w osobie Leonarda Neugera, historyka i krytyka literackiego, który emigrował po 1968 r. i mieszkał cały czas w Sztokholmie. Teraz jest człowiekiem dwóch krajów, bo przyjeżdża do nas często, teraz był w Katowicach.

Ja pamiętam, że wiersze Tranströmera niemal regularnie ukazywały się w czasopismach polskich już od lat osiemdziesiątych. I w "Respublice Nowej" i w "Zeszytach Literackich".

Mamy w mnóstwie czasopism literackich i mamy bodaj pięć jego książek po polsku. Są "Wybory", jest też tom "Gondola żałobna", którą on wydał już po chorobie, jest on w całości przełożony przez Neugera. Mam nadzieję, że teraz to wszystko zostanie wznowione i będzie co czytać.

Mówił Pan o wyspie Tranströmera. Ta wyspa stała się teraz globem.

Tak, teraz to jest taka wyspa, na którą nagle zostały skierowane reflektory całego świata.

Nie tylko literackiego.

Myślę, że on sobie da jakoś z tym radę.

Dziękuję Panu serdecznie za tę rozmowę.

Bardzo dziękuję.