Himalaistka Anna Czerwińska była w Katmandu, gdy nastąpiło katastrofalne w skutkach trzęsienie ziemi. "Zostałam tam, by ratować ludzi" - powiedziała po powrocie do Warszawy. Obawia się jednak, że lada dzień świat zapomni o problemach Nepalu.

Zazwyczaj tak jest, że dopóki temat katastrofy jest gorący, wszyscy chcą pomagać. Z czasem echa tragedii cichną w mediach i wtedy... biedne kraje zostają same ze swoimi problemami - opisała zdobywczyni sześciu ośmiotysięczników i Korony Ziemi.  

65-letnia alpinistka w połowie kwietnia poleciała do Nepalu, aby odbyć trekking do bazy pod Annapurną.

Niedawno przeszłam operację kręgosłupa i chciałam sprawdzić, czy jestem w stanie normalnie maszerować na mało wymagającej trasie. W agencji turystycznej w Katmandu dopełniałam właśnie formalności, gdy nagle zobaczyłam, że mężczyzna przede mną unosi się razem z krzesłem, a jego biurko leci w moją stronę - wspominała wydarzenia z 25 kwietnia.

Domyślając się, że to trzęsienie ziemi Czerwińska instynktownie wybiegła z budynku na ulicę.

Chwilę później pękało mi serce na widok zniszczonego Durbar Square i innych wizytówek Katmandu. Słyszałam, że do Nepalu ciągnie pomoc międzynarodowa, ale szczerze mówiąc w mieście zrobiło się pusto, cicho i nieprzyjemnie. Wszystkie sklepy z oczywistych względów zostały zamknięte, opustoszały ulice - opisała.  

Druga w historii Polka, która stanęła na szczycie Mount Everestu, dodała, że idąc do hotelu słyszała "tupot własnych stóp na bruku". Została w Katmandu, aby wraz z innymi turystami uczestniczyć w segregowaniu cegieł na Durbar Square i wyciąganiu z gruzowiska tych, które przydadzą się do odbudowy zabytkowego kompleksu. 

"W gruzach zobaczyłam małe stopki i wyciągnęłam żywego dzieciaka"

W gruzach zobaczyłam małe stopki i nie zastanawiając się wyciągnęłam wciąż żywego dzieciaka spod zawalonego budynku. Innym razem trafiliśmy niestety na ludzkie zwłoki. W hotelowym pokoju urządziłam prowizoryczny gabinet, opatrując rany i podając potrzebującym niezbędne leki - opowiadała doktor nauk farmaceutycznych.  

Podkreśliła, że postawa Nepalczyków w trudnych chwilach była godna podziwu.

Zdumiał mnie ich spokój. Nie było histerii, panikowali głównie turyści. Mieszkańcy tego himalajskiego państwa wzięli los w swoje ręce, zachowali się bardzo po męsku. A przecież to nie Japonia, w której ciągle się ziemia trzęsie - oni nie byli przygotowani na tego typu sytuację - analizowała.
Jej zdaniem, jeszcze długo potrzebne będzie wsparcie innych krajów. Chodzi jednak o racjonalną pomoc, kierowaną bezpośrednio do najbardziej potrzebujących. 

"Najważniejsze są pieniądze. Warto tam jeździć"

Tam nie są potrzebne stare polary czy jedzenie, które zepsuje się w transporcie. Idzie monsun, więc najważniejsze obecnie są pieniądze na metalowe rury, na których można powiesić specjalne płachty. One ochronią przed deszczem to, co ostało. Ważne będą też leki, bo w związku z problemami z wodą spodziewam się chorób, głównie układu pokarmowego - tłumaczyła.

Według himalaistki najlepiej byłoby przekazywać pieniądze bezpośrednio do odległych od stolicy regionów wiejskich.

Jeśli nie mamy możliwości przekazania funduszy do Nepalu, to warto... tam jeździć - zaznaczyła.

Dodała, aby nie postrzegać Nepalu jako "kraju skończonego", bo w jej opinii bardzo szybko odbudowana zostanie infrastruktura turystyczna. Przyjazd zagranicznych podróżników będzie ważnym czynnikiem, który przyczyni się do rozwoju jego gospodarki. Ona sama planuje ponownie wyjechać do Nepalu w październiku.

W trzęsieniu zginęło ok. 7 750 ludzi. Wstrząsy, mające siłę 7,9 w skali Richtera, były najsilniejsze w Nepalu od ponad 80 lat. 

(mpw)