"Każdego ranka budzę się i zastanawiam, dlaczego ja nie jadę? Mam poczucie, że spaprałem sprawę. Moi koledzy jadą, walczą, a ja mogę tylko stękać, bo bardzo boli. Ale ból przeminie i jeszcze raz wstanę" - mówił Krzysztof Hołowczyc po powrocie do kraju z Rajdu Dakar. Z imprezy wyeliminował go wypadek na trasie.

Jak się pan czuje po podróży?

Krzysztof Hołowczyc: Dobrze, jeśli w mojej sytuacji można tak powiedzieć. Nie mogę się nawet śmiać, bo połamane żebra robią bałagan. Jakoś przetrwaliśmy lot, cieszę się, że jestem w kraju. Dla mnie to była ważna chwila, by tu wrócić i zacząć się przygotowywać do kolejnego Dakaru. Bo moje leczenie to będzie właściwie przygotowanie do kolejnego startu.

Mogę śmiało powiedzieć, że to był mój błąd. Na koniec zawsze decyduje kierowca - czy naciska hamulec, czy naciska gaz. Mogę powiedzieć, że to ja zrzuciłem samochód ze skarpy, nie ma co dywagować.

Koledzy z Poland National Team mówili, że teraz będą jechać dla pana...

To jest bardzo wzruszające. Chłopaki napisali sobie na samochodach "Hołek, jedź z nami do Limy". To jest dla mnie bardzo ważne, to motywuje do tego, by jeszcze raz się podnieść. W przygotowania do startu włożyliśmy mnóstwo pracy. Poświęciliśmy trzy, cztery miesiące. Nie tylko ja, ale także mechanicy, zespół, przecież budowaliśmy nowy samochód. A najśmieszniejsze jest to, że auto jest właściwie sprawne, mogłoby jechać dalej. Tylko ja nawaliłem.

Każdego ranka budzę się i zastanawiam, dlaczego ja nie jadę? Rozpatruję to też w kategoriach zazdrości. Moi koledzy jadą, walczą, a ja mogę tylko stękać, bo bardzo boli. Ale ból przeminie i jeszcze raz wstanę. Choćby dla kibiców. To było coś niesamowitego, jak wielu ludzi mnie wspierało. Gdy czytałem słowa "Trzymaj się", "Jeszcze pojedziesz"... to dodaje sił. Dziękuję.

Czy fakt, że w tym roku była nowa trasa, wpłynął na jazdę i wypadek?

Rajd zaczął się bardzo ciężko. Kiedy ja byłem w szpitalu, razem ze mną było sześciu zawodników. Ale to niczego nie tłumaczy, inni przejechali, ja też powinienem. To mały błąd, przeoczenie. Bardzo boli, bo gdybym pojechał dziesięć metrów z lewej strony, to nawet bym nie poczuł tego uderzenia. Mam poczucie, że to ja spaprałem. Na trasę nie narzekam, trasa jest dla wszystkich taka sama. Po pierwszym odcinku, kiedy dużo straciłem, zrozumiałem, że muszę cisnąć, jeśli chcę wygrać. Musiałem ryzykować, bo chciałem ten rajd wygrać, walczyć o zwycięstwo. Zaryzykowaliśmy, wyprzedziliśmy buggy i może na moment nasza uwaga znikła. Stało się to, co się stało. Z mojego punktu widzenia najlepiej o tym zapomnieć i już zacząć przygotowania do następnego Dakaru. Bardzo bym chciał już wsiąść do samochodu, ale ból mi na to nie pozwala.

Jakie są diagnozy, kiedy może pan wrócić do ścigania?

Okazuje się, że nie jest źle. Żebra to w ogóle pomijalna rzecz - tylko boli. Kręgosłupowi trzeba poświęcić więcej uwagi. Jest ukruszony na dole, są lekkie pęknięcia, ale żadnych przemieszczeń, żadnej neurologii. Lekarze mówią, że to będzie kwestia dwóch, trzech miesięcy. Jeśli tak mówią, to ja sądzę, że za półtora miesiąca będę gotowy.

Czy po wypadku od razu powiadomił pan najbliższych?

W takich sytuacjach zawsze wyjmuję telefon satelitarny i dzwonię do żony. Ona bardzo dokładnie poznaje po głosie, że już nie będzie dalszej jazdy. To jest trudny moment. Później rozmawiałem z córkami. Powiedziały, że mama tym razem zachowała się bardzo spokojnie. Trochę boję się mówić, ale chyba przyzwyczajam żonę do takich przygód. To jest bardzo dzielna kobieta. Mieć takiego faceta to bardzo trudna robota.

Pana w rajdzie już nie ma, ale są koledzy. Co by pan im radził?

Adam Małysz, jak na swoje warunki, jedzie bardzo szybko, ale płynnie i mądrze. Ma świetny samochód i dobrze z niego korzysta. Nie podnieca się i nie robi błędów, po prostu jedzie na tyle, na ile potrafi w danym momencie. Szymon Ruta jest niedoświadczonym zawodnikiem i popełnił błąd, dlatego już nie jedzie. Ja rok temu przez chwilę nawet prowadziłem, ale awaria techniczna przekreśliła szanse. Teraz właśnie awarii bałem się najbardziej. Może nawet odrzucałem element błędu. Nie sądziłem, że mogę popełnić błąd. Może za bardzo chciałem ryzykować. A ten początek rajdu był na przejechanie. Ci, którzy jechali sporo wolniej, mają dobre miejsca. Może zabrakło mi trochę strategii na cały Dakar. Na pewno zabrakło mi Jeana-Marca Fortina - pilota, z którym jechałem dziesięć lat. Jesteśmy teraz w różnych zespołach i nie było możliwości wspólnego występu. Felipe Palmeiro bardzo się starał, robił wszystko, co mógł, ale może nie byliśmy jeszcze odpowiednio dotarci.

Jakie ma pan najbliższe plany?

Jak najszybciej usiąść do samochodu rajdowego. Ja zawsze spędzam zimę na lodzie i śniegu. Wtedy łapię szybkość. Może na jeziorze da się jeździć na kolcach - jest tam gładko, nie będzie za bardzo trzęsło, może się uda?