"Na nikim się nie wzoruję, nie mam swojego wzoru czy idola. Robię swoje i cieszę się, że wychodzi. Oczywiście, doceniam rolę szkoleniowców, sparingpartnerów" - stwierdził zapaśnik Damian Janikowski, brązowy medalista igrzysk w Londynie ."Dobrze mi się ćwiczy z Tadeuszem Michalikiem. Przy mnie się rozwija, więc rośnie mi konkurencja" - dodał.

Polska Agencja Prasowa: Długo pan świętował olimpijski sukces?

Damian Janikowski: Położyłem się spać dopiero o siódmej nad ranem i zaledwie na godzinę. Całą noc spędziłem w pokoju w wiosce olimpijskiej na rozmowach w miłym towarzystwie - ze znajomymi. Gadaliśmy o życiu, treningach, startach. Nie, żadnego alkoholu nie było, nic nie "pękło". Przyjdzie i na to czas, może nawet dzisiaj, gdy wyjdę "na miasto" do przyjaciół, którzy przyjechali specjalnie do mnie z Wrocławia.

Na "gorąco" po turnieju mówił pan o niedosycie. Po kilkudziesięciu godzinach zmieniło się pana nastawienie do medalu?

Przed walką o brąz nie byłem zbytnio zdeterminowany, wciąż "siedziała" we mnie półfinałowa porażka. Na szczęście podszedł trener Duńczyków Szymon Kogut i odpowiednio zmotywował. Tłumaczył, że nie mogę popełnić tego samego błędu, jak jego zawodnik, który po przegranej w 1/2 finału odpuścił ostatni pojedynek i wraca z niczym. Dlatego nastawiłem się na Francuza, analizowałem nasze niedawne sparingi, które wygrywał i nakreśliłem słuszną, jak się okazało, taktykę. Trenerzy pilnowali tylko, kiedy mam wyjść na matę.

Ma pan w dorobku już medale z igrzysk, mistrzostw świata i Europy. Spróbuje pan swych sił w innych sztukach walki, jak Egipcjanin Karam Mohamed Gaber Ebrahim, który zajął drugie miejsce w kat. 84 kg?

Z Gaberem, którego zresztą już kiedyś pokonałem, a tutaj mi się zrewanżował, jest inna historia. On jest starszy ode mnie o 10 lat, a na olimpiadzie w Atenach zdobył złoty medal w wadze 96 kg. Dlatego przeniósł się do organizacji Pride. Nie poradził sobie, został ciężko znokautowany w jakiejś potyczce ciosem pięściarskim. Jego problem polega na tym, że nie potrafi boksować. Dlatego wrócił do zapasów i sięgnął po tytuł wicemistrzowski. Mało kto w niego wierzył, bo w turniejach nie spisywał się najlepiej.

Przed dwoma laty zadebiutowałem w turnieju MMA w Skale koło Krakowa. Fajnie wyszło, bo wygrałem trzy pojedynki, a w finale o zwycięstwie zadecydował lewy sierpowy. Miałem jednak spore braki, bo na co dzień nie trenuję boksu i brazylijskiego jiu-jitsu. Ale przez najbliższy rok zamierzam się podszkolić, choć z zapasów nie rezygnuję, bo jestem młodym zawodnikiem i mam sporo do osiągnięcia. Może uda mi się jednak wystąpić w jakichś zawodach amatorskich, a jak pojawi się ciekawa oferta, to nie wykluczone, że skuszę się na coś więcej.

W pana otoczeniu są wielkie nazwiska, znakomici przed laty zawodnicy Józef Tracz, Ryszard Wolny, Włodzimierz Zawadzki. Na kim się pan wzoruje?

Na nikim, nie ma swojego wzoru czy idola. Robię swoje i cieszę się, że wychodzi. Oczywiście, doceniam rolę szkoleniowców, sparingpartnerów. Na marginesie, dobrze mi się ćwiczy z Tadeuszem Michalikiem. Przy mnie się rozwija, więc rośnie mi konkurencja. Dobierają się do mnie...