"Sędziowie są wszechmocni i mogą odwołać swą decyzję. Nie czuję się przez nich skrzywdzony" - stwierdził judoka Paweł Zagrodnik (66 kg) po przegranej walce z Japończykiem Masashim Ebinumą o brązowy medal turnieju olimpijskiego w Londynie. W dogrywce, przy stanie 7:0 dla Azjaty, Zagrodnik wykonał akcję, po której na tablicy świetlnej pojawił się ippon - to oznaczało jego zwycięstwo i pierwszy medal dla Polski w tej dyscyplinie od 16 lat. Sędziowie zmienili jednak swoją decyzję.

Sędziowie są wszechmocni i mogą odwołać swą decyzję, nie czuję się przez nich skrzywdzony. Mogli przyznać mi ippon, ale równie dobrze nie musieli tego uczynić - skomentował wynik swojej walki 25-letni Zagrodnik, który do tej pory nie liczył się na międzynarodowej arenie, a najważniejszym jego osiągnięciem było wicemistrzostwo Europy młodzieżowców w 2009 roku.

Nie chcę przesądzać, czy sędziowie popełnili błąd, ale myślę, że gdyby chodziło o zawodnika z Holandii, Francji czy Japonii, to pozostawiliby ippon... W końcówce Zagrodnik musiał się otworzyć i niestety skończyło się ipponem dla rywala - przyznał natomiast trener klubowy Zagrodnika z Czarnych Bytom, Marian Tałaj.



Miał nie jechać na igrzyska

Zagrodnik miał początkowo nie jechać na igrzyska, mimo że zdobył olimpijską kwalifikację. Z danego kraju w Londynie może bowiem wystąpić tylko jeden zawodnik, a z Polaków więcej punktów do rankingu uzyskał Tomasz Kowalski. Judoka AZS Opole miał jednak ogromnego pecha - kilka tygodni po zdobyciu wicemistrzostwa Europy uległ wypadkowi na motocyklu. Pod koniec maja w okolicach Władysławowa, gdzie judocy przebywali na przedolimpijskim zgrupowaniu, Kowalski podróżował jako pasażer z innym reprezentantem kraju Tomaszem Adamcem (73 kg, Ryś Warszawa). Zderzyli się z samochodem, który wymusił pierwszeństwo przejazdu. Adamiec został niegroźnie ranny i szybko wrócił na matę, a przed igrzyskami poleciał nawet trenować do Japonii. Kowalski odniósł natomiast cięższe obrażenia, czeka go długa rehabilitacja.

Nieszczęście Kowalskiego sprawiło, że jego miejsce zajął Zagrodnik - judoka bez sukcesów, ale twardo stąpający po ziemi i pewny siebie. Miałem dobre losowanie. To bardzo dobry rywal, ale do przejścia - mówił na wieść o tym, że na inaugurację spotka się z dwukrotnym wicemistrzem świata Brazylijczykiem Leandro Cunhą. Nie rzucał słów na wiatr. Po fantastycznej potyczce w wypełnionej po brzegi hali ExCel niespodziewanie triumfował przez yuko.

W 1/8 finału zrewanżował się natomiast byłemu mistrzowi kontynentu Ormianinowi Armenowi Nazarjanowi za porażkę w finale ubiegłorocznego PŚ w Warszawie i nieoczekiwanie furtka do medalu otwierała się coraz szerzej. Możliwości były dwie - albo wygrana z trzykrotnym brązowym medalistą MŚ Ungvarim, albo - w razie porażki - dwa boje w repasażach. Madziar, mimo ogromnego doświadczenia, nie pokazał nic specjalnego, a wygrał z Zagrodnikiem tylko na kary. W ten sposób odwróciła się sytuacja z walki z Nazarjanem. Wtedy Ormianin otrzymał dwa shido w dogrywce i mógł wracać do szatni.

Walkę z wicemistrzem Europy 2011 Azerem Tarłanem Karimowem Zagrodnik kontrolował od początku do końca, a decydującą akcję na waza-ari wykonał już w 38. sekundzie. Niewiele zabrakło mu też do pokonania mistrza świata Ebinumy.