Wystarczyło kilka dni pobytu w Londynie, by przekonać się, że igrzyska olimpijskie to impreza dużo większa i trudniejsza do przeprowadzenia niż mistrzostwa Europy w piłce nożnej.

Po pierwsze wszystko co najważniejsze dzieje się w jednym mieście. Po drugie ogromna liczba dyscyplin, która pociąga za sobą różnorodność infrastruktury. Po trzecie organizacja olimpijskiego transportu pomiędzy wszystkimi arenami to prawdziwe wyzwanie. Różnicę między Euro 2012, a igrzyskami już poczułem, ale zawody trwają jeszcze zbyt krótko, by oceniać jak Londyn sobie z nimi radzi. Co prawda Mitt Romney potrzebował jeszcze mniej czasu na wyrobienie sobie opinii, ale nie każdy jest kandydatem na kandydata.

Na igrzyskach każdy dzień dziennikarza rozpoczyna się… dzień wcześniej. Trzeba dokładnie wszystko zaplanować, ocenić szanse na medale i sprawdzić skąd dokąd najłatwiej dojechać. Bo wszystkiego nie sposób ogarnąć. Ale i tak wszystkie plany biorą w łeb, kiedy dzień po ceremonii otwarcia zaspanych dziennikarzy budzi niespodziewanie Sylwia Bogacka. Oby więcej takich poranków!

Do tej pory udało mi dotrzeć jedynie na kilka aren. Londyńską przygodę rozpocząłem od głównego centrum prasowego. Przed wjazdem na parking każdy autobus jest sprawdzany przez żołnierzy. Potem kontrola bagażu i ubrania jak na lotnisku. W końcu można wejść. Liczba biurek wywołuje zawrót głowy. Jest tu wszystko. Nawet „cichy pokój”, w którym na rozłożonych fotelach można odseparować się od olimpijskiego zgiełku. Telefony oczywiście zabronione.

W sobotę strzelnica, dzień później Wimbledon. Kort centralny. Spełnione marzenie. Szkoda tylko, że mecz Agnieszki skończył się tak, a nie inaczej. Na schodach zdjęcia Borga, Navratilovej, Connolly i innych sław. Snobizm bijący z każdego kąta i z każdego cennika. 8 funtów za kanapkę. Wieczór w siatkarskiej hali Earls Court. A może to był Spodek? Biało- czerwoni zrobili kocioł na trybunach. „Gramy u siebie!” rozbrzmiewało od początku do końca. Włosi próbowali, ale nie dali rady.

A medalowe nastroje?

Gdzieś pośrodku, choć chyba bliżej zimnego kranu. Rozczarowań jest jednak więcej…

PS. A propos kranów - wielu brytyjskich osobliwości nie jestem w stanie zrozumieć... No ale to dopiero kilka dni.