Na początku człowiek nie wierzył. Może po części nadal nie wierzy. (...) Człowiek na pewno nigdy się z tym nie pogodzi do końca. Zawsze są takie momenty, gdzie ten ból przytłacza - przyznaje Marek Karpiniuk, ojciec posła PO Sebastiana Karpiniuka, który zginął w katastrofie 10 kwietnia. Ja powinienem pierwszy odejść, a Sebastian mnie pochować - dodaje.

Soboty 10 kwietnia 2010 roku w ogóle nie było jako takiej - opowiada. Sebastian wyjechał z Kołobrzegu 6 kwietnia z samego rana. W poniedziałek był 5.04, w poniedziałek ostatni raz się widzieliśmy. 6.04 ja z samego rana pojechałem do pracy do Koszalina, a Sebastian po jakimś czasie wyjechał do Warszawy. On był od 06.04 już w Warszawie.

Marek Karpiniuk przyznaje, że jego syn był bardzo zapracowaną osobą, czasami brakowało czasu na spokojną rozmowę. Sebastian zawsze miał tyle zajęć po prostu, że nawet nie było czasu, żeby tak sobie na spokojnie usiąść, o czymkolwiek porozmawiać, bo albo telefon, albo coś innego. Zawsze jakieś takie spotkania. Także on, można powiedzieć, nie dysponował czasem dla siebie, takim osobistym. Teraz, ostatnimi czasy, jakoś tak starał się trochę, że tak powiem - wyhamować to tempo.

Ojciec posła PO przyznaje, że nie miał żadnych obaw przed wyprawą do Katynia. Każdy uważał, że to był najbezpieczniejszy samolot w kraju, gdzie leci prezydent i tylu zacnych gości. Obaw tego typu nie było. Sebastian bardzo chciał pojechać tam. Chciał być w Katyniu, żeby tam złożyć kwiaty i symboliczny znicz zapalić. Wiem, że bardzo tego chciał, żeby tam być.

Mnóstwo połączeń nieodebranych. Pomyślałem, że ktoś umarł

Poranek 10 kwietnia - jak opowiada - niczym nie różnił się od innych sobót. Wchodzę do wanny rano. Lubię sobie tak leżeć w tej wannie, leżałem więc z dwie godziny, może ponad. Wyszedłem dopiero po 11. Spojrzałem na mój telefon, który akurat został w pokoju, na stole. Mnóstwo połączeń nieodebranych. Na ostatnich pozycjach było, że ktoś z rodziny, wiec pomyślałem, że ktoś umarł. Może jakaś ciocia, czy wujek, ktoś chce mnie powiadomić. Ale później spojrzałem jeszcze w ten telefon, patrzę, że mnóstwo - tam było kilkadziesiąt połączeń nieodebranych. Telewizor włączyłem i dopiero wtedy właśnie na pasku było wyświetlane.

Na początku człowiek nie wierzył. Może po części nadal nie wierzy - przyznaje. Kiedyś, któregoś dnia, światło - chyba nieopatrznie zostawiłem zapalone w domu - wracam i taki pierwszy odruch: o, Sebastian wrócił. Później człowiek wiedział, że to nierealne, ale takie miałem wrażenie. Mówię, że człowiek już powoli się godzi z tym, że to przede wszystkim ja powinienem pierwszy odejść, a Sebastian mnie pochować. Tym bardziej, że miał naprawdę takie perspektywy przed sobą, coraz jaśniejsze. Taki właśnie mam żal trochę do losu o to. Człowiek na pewno nigdy się z tym nie pogodzi do końca. Zawsze są takie momenty, gdzie ten ból przytłacza. Ale staram się mimo wszystko jakoś tak odpychać od siebie takie myślenie. Nie wiem, może to taka samoobrona organizmu i psychiki.

Bał się latać, bo takie jest samopoczucie, że od człowieka nic nie zależy

Wizytę w Smoleńsku, przy wraku tupolewa Marek Karpiniuk przeżył bardzo mocno. Tak mnie ciągnęło tam, żeby zobaczyć przynajmniej to miejsce. Takie najbardziej dramatyczne chwile to były przy wraku samolotu. Tam byliśmy, widzieliśmy to pogięte żelastwo. I jeszcze jeden taki, gdy widzieliśmy tą złamaną brzozę. To naprawdę grube drzewo. Takie ścięte w pół - opowiada.

Jeszcze takie myślenie, że w tym momencie wszyscy jeszcze żyli i już wiedzieli co się może stać. Jak sobie człowiek przypomniał, co w tej chwili oni mogli myśleć. Sebastian też. Nie wiem, ja domyślam się, co on mógł nawet powiedzieć w ostatniej chwili, bo człowiek zna mniej więcej reakcję. No, może to nie jest do zacytowania, ale może "Jezuniu", czy coś w tym rodzaju, a może coś innego, bardziej niecenzuralnego. Nie wiem.

Przyznaje, że Sebastian bał się latać samolotem. Człowiek nie ma wpływu na nic. To jest tak, jakby kogoś przywiązać linami. Nic nie jest w stanie zrobić. Może też dlatego on bał się latać, bo takie jest samopoczucie, że od człowieka nic nie zależy, nic nie może zrobić.