Za kilka tygodni kończy się moskiewska kariera dyplomatyczna Tomasza Turowskiego - dowiedział się reporter RMF FM Mariusz Piekarski. Nazwisko Turowskiego pojawia się m.in. w związku ze smoleńskim śledztwem.

Turowski podejrzewany jest przez IPN o kłamstwo lustracyjne. Szef wydziału politycznego w naszej ambasadzie w stolicy Rosji - jak poinformowała w sobotę "Rzeczpospolita" - miał być skierowany w PRL-u jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. Jego nazwisko przewija się także w aferze Olina w latach dziewięćdziesiątych.

Jednak najciekawsze są doniesienia na jego temat w związku ze smoleńskim śledztwem. Turowski był już przesłuchiwany w sprawie katastrofy 10 kwietnia, bo jako szef wydziału politycznego ambasady w Moskwie, był jedną z nielicznych osób, które w momencie katastrofy były na płycie lotniska Siewiernyj.

Jego zachowanie jest wyjątkowo zagadkowe, a szpiegowska przeszłość potęguje tylko wątpliwości. Turowski pojawia się w relacjach świadków jako człowiek, który kazał rosyjskim milicjantom odebrać kamerę polskiemu operatorowi, który jako pierwszy robił zdjęcia po katastrofie. Miał też podać informację o rannych w katastrofie przewożonych karetkami do szpitali.

Czemu miała służyć ta dezinformacja? Nie wiadomo. Prokuratura nie komentuje tych doniesień. Choć Turowski został już przesłuchany.

Wiadomo, że Turowski pracuje w Moskwie od lutego. Jego nagły powrót - zdaniem rzecznika MSZ-etu nie łączy się ani z obecnością w Smoleńsku, ani z lustracyjnymi problemami. Ta decyzja była już podjęta wcześniej - zapewnia rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Miesiąc temu w Moskwie zmienił się ambasador, który dobiera sobie nowych współpracowników - tłumaczy. Dodaje także, że minister Radosław Sikorski nie wiedział o przeszłości Turowskiego.

Rzecznik MSZ Marcin Bosacki dodaje, że gdy Turowski wróci z Moskwy do czasu procesu lustracyjnego zostanie w zasobach kadrowych MSZ-etu.