Na pokładzie Tu-154M lecącego 10 kwietnia z prezydentem do Smoleńska z nieznanych powodów nie było specjalisty od awarii elektronicznych - ustalił tygodnik "Wręcz przeciwnie". Dotychczas wielokrotnie zapewniano, że przygotowanie lotu premiera do Smoleńska niczym się nie różniło od planowania wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Tymczasem dokumenty, do których dotarli dziennikarze "Wręcz przeciwnie", świadczą o tym, że to nieprawda. Na pokładzie samolotu premiera był dodatkowy członek załogi, który miał zapewnić, że lot przebiegnie bez zakłóceń.

Z akt prokuratorskiego śledztwa wynika, że tym nadliczbowym członkiem załogi Tu-154M w locie z Donaldem Tuskiem był kpt. Jacek Poświata - specjalista od elektroniki z 36. specpułku. Podczas lotu z prezydentem nie było go pokładzie.

Tu-154M o numerze bocznym 101 powrócił z ostatniego remontu w rosyjskich zakładach Aviakor w Samarze w grudniu 2009 r. Od tego momentu, aż do tragicznego lotu z 10 kwietnia, miał aż siedem awarii. Wszystkie były związane z elektroniką. Zdarzało się, że przyrządy pokładowe wskazywały nieprawidłowe dane pracy silnika lub np. wyłączały się pomoce nawigacyjne systemów GPS.

Tupolewy 154 źle "przyjmują", mówiąc z pewnym uproszczeniem, dodatkowy sprzęt. We wcześniejszej wersji "B" próbowano zamontować francuski osprzęt nawigacyjny, co spowodowało pasmo awarii. Od tej pory zaniechano prób instalowania zachodnich urządzeń w tych samolotach. W rządowych "tutkach" stworzono jednak prawdziwą mozaikę. Oprócz jeszcze radzieckiego sprzętu z lat 70. można było znaleźć najnowsze systemy amerykańskie, współczesne rosyjskie i polskie.

To wszystko dowodzi, że można było się obawiać kolejnych awarii elektroniki w lotach do Smoleńska. Nie może więc dziwić, że specjalistę w tej dziedzinie chciano mieć na pokładzie.

Lot prezydenta Kaczyńskiego został jednak potraktowany po macoszemu - jako lot drugiej kategorii, mniej ważny niż lot z premierem - nie kryje oburzenia mec. Bartosz Kownacki, adwokat reprezentujący część rodzin ofiar. Dodaje, że prokuratura nie wykluczyła, że przyczyną katastrofy mogła być awaria samolotu. Jeżeli tak rzeczywiście było i jeżeli byłaby to usterka, którą specjalista mógłby usunąć, należałoby zastanowić się nad odpowiedzialnością karną osób, które taką decyzję podjęły - dodaje w rozmowie z "Wręcz przeciwnie".

Siły powietrzne odmawiają w tej sprawie komentarza, zasłaniając się trwającym wciąż śledztwem. Nie chcą też podać, kto, kiedy i z jakich powodów zdecydował o dołączaniu do załogi dodatkowej osoby.