Rzeczywiście, pojawił się trend żeby nie upubliczniać tych wszystkich faktów, które są bardzo niewygodne - tak krytyczne oceny Edmunda Klicha na temat raportu MAK tłumaczy płk Piotr Łukaszewicz, były szef oddziału szkolenia Dowództwa Sił Powietrznych. - Chce się je ukryć, by nie znalazły się w raporcie i nie zostały uznane za przesłanki, które przyczyniły się do katastrofy.

Obecność na wieży kontroli lotów dowódcy kontrolerów miało te same przesłanki, co obecność dowódcy sił powietrznych w kabinie samolotu - mówił w "Kropce nad i" w TVN24. W momencie, w którym pojawił się kontroler na wieży, kierownik kontroli lotów zmuszony został do wzięcia pod uwagę dodatkowego czynnika: co się stanie, jeśli samolot nie wyląduje - będzie wielka awantura międzynarodowa - tłumaczył.

Pułkownik zaznaczał także - podobnie jak dzień wcześniej Klich - że to także "zły system" i złe zasady obowiązujące w lotnictwie wojskowym doprowadziły do katastrofy pod Smoleńskiem.

Płk Łukaszewicz mówił także o "polskich" błędach, które mogły przyczynić się do katastrofy TU-154. Doświadczenie pokazało, że był to błędny system - mówił o zasadzie, która w lotnictwie wojskowym pozwala (w cywilnym jest to niedopuszczalne) na to, by pilot latał raz jako dowódca załogi, a raz jako II pilot.

W lotnictwie wojskowym priorytetem jest wykonanie zadania. Mówiło się, że "bezpieczne wykonanie z przewagą wykonania zadania" - wskazywał dalej. Pułkownik przyznał, że nie słyszał o sytuacji, aby któryś z wojskowych pilotów został ukarany za podjęcie ryzyka, jeśli udało mu się wykonać zadanie.

Znam kilka sytuacji, w których załogi lądowały poniżej warunków minimalnych. Ale nie słyszałem by ich członkowie ponieśli za to jakieś konsekwencje - podkreślał były szef szkolenia Sił Powietrznych.

Być może kpt. Protasiuk nie usłyszał komendy z wieży. Być może tu zadziałał czynnik psychologiczny, że trzeba wylądować, że gdyby nie dałoby się wylądować, to kierownik lotów nie pozwoliłby na to - dodał.