"Badania w Stanach Zjednoczonych potwierdziły, że na pozostałościach ubrania mojej kuzynki i jej pasa bezpieczeństwa były ślady trotylu. Te rzeczy przywiozłem bezpośrednio Moskwy" - mówi reporterowi RMF FM Tomaszowi Skoremu kuzyn zmarłej w katastrofie smoleńskiej Ewy Bąkowskiej. "Kiedy dostałem tę informację, zamarłem" - dodaje Stanisław Zagrodzki.

Tomasz Skory: Na jakiej podstawie może pan twierdzić, że w samolocie Tu-154M był trotyl?

Stanisław Zagrodzki, kuzyn Ewy Bąkowskiej ze Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich: W związku z tym, że zleciłem badania rzeczy, które przywiozłem bezpośrednio z Moskwy. To są pozostałości ubrania i pasa lotniczego po kuzynce Ewie Bąkowskiej.

Te rzeczy były badane przez polską prokuraturę? Jak ona się do nich odniosła?

Prokuratura nie wykazała zainteresowania ani w 2010 roku, ani później zabezpieczeniem tych rzeczy jako materiału dowodowego.

Dlaczego zatem pan to zrobił?

Pojawiło się za dużo spekulacji co do przyczyn katastrofy, niespójność raportów MAK-u i komisji Millera. Prokuratura niezbyt chętnie współpracowała w pewnym zakresie. Brak porządnego zabezpieczenia śladów pierwotnych, w pierwotnych terminach. To jest wiele, wiele elementów. W końcu dojrzałem do tego, że trzeba było powiedzieć: sprawdzam.

W jaki sposób sprawdzono, czy jest tam trotyl?

Te materiały po Ewie, które przywiozłem z Moskwy, zostały wysłane do Stanów Zjednoczonych. Tam podjęto badania z zakresu analizy chemicznej jakościowej, za pomocą specjalnych zestawów do wykrywania materiałów wybuchowych. 16 kwietnia przekazano mi informację o wykryciu śladu trójnitrotoluenu.

Czyli trotylu. Można określić ilość tego trotylu na tych szczątkach?

Na dzień dzisiejszy nie. Była to analiza wyłącznie jakościowa. O analizie ilościowej, o pozbieraniu całego materiału, z całego obszaru próby, ubrań, na razie nie rozmawiamy. Trwa badanie potwierdzające, już w laboratorium, które specjalizuje się w tego typu badaniach.

Co czuje człowiek, kiedy się dowiaduje, że ktoś bliski zginął w takich okolicznościach, i dowiaduje się, że tam był trotyl - na sukience, na pasie bezpieczeństwa?

Powiem szczerze, że... zamarłem. W chwili, kiedy otrzymałem tą informację, nie bardzo wiedziałem, jak to jest możliwe. Tego się nie da opisać. Naprawdę jest to bardzo trudne.

Pan wierzy prokuraturze?

Zaufanie do prokuratury straciłem jakiś rok temu.

A przekaże pan wyniki tych badań prokuraturze?

Takie są plany. Pod warunkiem, że wyniki drugich badań zostaną ukończone i okażą się wiarygodne, jeśli chodzi o metodologię, i będziemy posiadali pisemne uzasadnienie wyników. Myślę, że to się stanie w przeciągu najbliższego miesiąca, bo wiem, że jedną z dwóch prób już ukończono. Druga jest już na ukończeniu, jest już to w fazie spisywania. Także myślę, że to już niedługo będzie w Polsce. Wtedy na pewno zgłosimy się z mecenasem do prokuratury.

Jaka jest dokładność badania tych próbek?

Dokładność - tak jak mówię - 20 nanogramów podaje producent zestawu. Ślad, który ma tą wielkość, może wywołać reakcję barwnikową, pozwalająca na identyfikację typu materiału. Obrazowo jest to bardzo ciężko wyjaśnić, bo to nawet trudno powiedzieć, że jest to okruch kurzu, bo może być za ciężki.

Prokurator Szeląg oświadczył, że na zakończenie badań tych licznych szczątków samolotu, prokuratura i jej biegli będą potrzebowali pół roku, być może więcej. Ile trwało to badanie, które wykazało  TNT (trinitrotoluenu - red.) w tych szczątkach?

26 marca materiał został przekazany do Stanów Zjednoczonych. Został objęty nadzorem FBI. Czas przygotowania się do badań, do momentu rozpoczęcia wykonania badań, to były jakieś 2-3 tygodnie. Same badania trwają 48 godzin.

Czyli w ciągu miesiąca da się to zrobić nawet na drugim końcu świata?

Tak, metodami tego typu analiz da się to zrobić. Chcę jeszcze zwrócić uwagę, że podobne zestawy odczynnikowe, wykrywające większy zakres materiałów wybuchowych, są produkowane przez polskie odczynniki chemiczne pod nazwą PIR-1.