Jednym ze skutków tragicznej katastrofy 10 kwietnia stanie się trwała zmiana kalendarza politycznego, oznaczająca, że prezydenckie kampanie wyborcze będą przypadały na najgorętszy czas debat nad budżetem

Ogłoszenie terminu przyspieszonych wyborów prezydenckich na 20 czerwca i ich ew. II tury na 4 lipca oznacza, że każda kolejna kampania wyborcza będzie się odbywała wiosną.

Zgodnie z zapowiedziami pełniącego obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego, zaprzysiężenie wybranego w tym roku prezydenta odbędzie się szybko, by nie przedłużać okresu tymczasowego sprawowania władzy. Termin objęcia obowiązków przez głowę państwa jest zaś według konstytucji punktem odniesienia dla wyznaczenia terminu kolejnych wyborów. Według art. 128 Konstytucji, wybory można zarządzić na dzień nie wcześniejszy niż 100 i nie późniejszy niż 75 dni od daty zaprzysiężenia. Licząc od pierwszych dni lipca, kiedy zapewne zostanie zaprzysiężony prezydent, wybrany w głosowaniach 20 czerwca i 4 lipca 2010 roku - kolejne wybory przezydenckie będą się mogły odbyć najwcześniej pod koniec marca, a najpóźniej - w kwietniu roku 2015, 2020 i kolejnych.

Skutki takiej zmiany kalendarza politycznego będą raczej złe. Do końca stycznia może bowiem trwać w Sejmie procedura uchwalania budżetu, którego omawianie w toku trwającej już kampanii wyborczej z pewnościa będzie utrudnione. Taki scenariusz oznaczać będzie premiowanie kandydatów opozycji, mniej od partii rządzących skrępowanych koniecznością bilansowania finansów państwa. Wiosenny termin wyborów prezydenckich grozi więc z jednej strony erupcją demagogii, z drugiej zaś - nieprzemyślanym rozdawnictwem w wydaniu rządzących, wspierających swojego kandydata.

Tak czy inaczej - zaprzysiężenia kolejnych prezydentów odbywać się będą w czasie wakacji, a nie jak dotąd - 23 grudnia.