Policyjni pirotechnicy nie stwierdzili śladów wybuchu na pokładzie Tu-154 - to nieoficjalne informacje reporterów śledczych RMF FM. Według naszych dziennikarzy, ekipa CBŚ, która badała wrak, znalazła jednak na siedzeniach samolotu śladowe ilości substancji, które mogą być trotylem.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Na razie nie wiemy, jak dużo materiałów wybuchowych znaleziono na wraku samolotu i w jego wnętrzu. Rozmówcy Romana Osicy z Komendy Głównej Policji użyli określenia "śladowe ilości". Jednocześnie w ekspertyzie przygotowanej przez biegłych z policji miało się znaleźć stwierdzenie, że według ich oceny nie doszło do wybuchu ani do aktu terrorystycznego.

Jak nieoficjalnie dowiedział się Roman Osica, funkcjonariusze BOR-u nie mieli podczas lotu do Smoleńska broni zawierającej trotyl. Skąd więc wziął się na pokładzie i dlaczego nie znaleziono go przed wylotem podczas sprawdzenia? Rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz poinformował, że przed startem prezydencki samolot został bardzo dokładnie przeszukany, także z użyciem psa. Jak dodał, podczas tej inspekcji nie wykryto żadnych materiałów wybuchowych.

Trotyl w samolocie pochodził z wojskowych mundurów?

CZYTAJ ANALIZĘ KRZYSZTOFA ZASADY:

31 marca i 1 kwietnia 2010 roku, na 10 dni przed katastrofą smoleńską, prezydencki tupolew był w Afganistanie, co może tłumaczyć obecność śladowych ilości materiałów wybuchowych we wnętrzu samolotu.

Leszek Artemiuk, specjalista w zakresie materiałów wybuchowych, w rozmowie z naszym dziennikarzem potwierdza, że jest możliwe, by trotyl, który według "Rz" odkryto w tupolewie, pochodził z wojskowych mundurów. Ekspert zastanawia się jednak, ilu żołnierzy musiałoby wejść na pokład samolotu, by zostawić ślady na tak wielu fotelach, o czym pisze dzisiaj dziennik. Jak podkreśla, jeden żołnierz czy nawet dwóch-trzech żołnierzy nie jest w stanie zostawić tylu śladów trotylu. To byłby wówczas jednostkowy ślad, natomiast jeżeli mamy kilkadziesiąt foteli skażonych, to niestety to się tak nie da - podkreśla Artemiuk.

Jak dodaje, absolutną niedorzecznością jest łączenie śladów trotylu i nitrogliceryny w tym samym miejscu. Nitrogliceryna jest praktycznie niestosowana, bo sama w sobie jest zbyt groźnym materiałem wybuchowym. Nie używa się go absolutnie ani w gospodarce ani w zamachach terrorystycznych - podkreśla ekspert. Artemiuk dodaje, że jeśli mówimy o surowych śladach znalezionych w tupolewie, to jednocześnie wyklucza to ich użycie w zamachu, bo spalony trotyl ma już zupełnie inną strukturę.

Jerzy Miller: wyniki badań komisji są w rękach prokuratury, proszę ją pytać

Jerzy Miller, który kierował komisją wyjaśniającą przyczyny katastrofy smoleńskiej, nie odniósł się do doniesień "Rz". Wszystkie wyniki naszych badań są w rękach prokuratury, proszę więc o to wszystko pytać prokuraturę, ponieważ oni mają wszystkie nasze dokumenty - powiedział dziennikarzom były minister spraw wewnętrznych i administracji.

Pytany, czy dopuszcza możliwość wznowienia prac kierowanej przez niego komisji, odpowiedział: Nie komentuję rzeczy, których nie znam, żadnych dokumentów dotyczących tych informacji, które państwo posiadają, nie znam i nie komentuję. Miller nie chciał też odnieść się do pytania, czy stanąłby na czele komisji, gdyby wznowiła swoje prace. Nie komentuję żadnego zdarzenia i w związku z tym proszę mnie o takie rzeczy nie pytać - dodał.

Pytany, czy członkowie komisji wyjaśniającej przyczyny katastrofy dysponowali własną analizą pirotechniczną, czy też opierali się na badaniach wykonanych przez Rosjan, odparł, że własną.

E. Klich: komisja nie dopełniła obowiązków w zakresie badania wraku

Były akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym płk Edmund Klich uważa, że polska komisja badająca katastrofę smoleńską nie dopełniła swoich obowiązków. Jego zdaniem, wraku albo nie zbadano, albo zrobiono to zbyt pobieżnie. O ile mi wiadomo, to w ogóle nie badano wraku, a jeżeli badano, to zbyt pobieżnie, bo nie wykryto żadnych śladów materiałów wybuchowych - powiedział Edmund Klich. Komisja Millera, mając pełen dostęp do wraku, prawdopodobnie nie zbadała go - stąd wychodzą kolejne sensacje. Uważam, że pod tym względem nie dopełniono obowiązków - podkreślił.

E. Klich stwierdził, że informacje "Rz" całkowicie go zaskoczyły. Zwrócił uwagę, że Rosjanie nie blokowali ekspertom prokuratury dostępu do wraku. Czy komisja Millera nie mogła zbadać wraku? Myślę, że mogła to zrobić, tak samo jak prokuratorzy - ocenił. Pytany o możliwość powołania międzynarodowej komisji Klich powiedział, że nie zna takiego przypadku w historii lotnictwa. Poza tym nie wiem, czy ktoś z poważnych ekspertów lotniczych będzie chciał się za to się wziąć - ocenił.

Szokujące doniesienia o materiałach wybuchowych

Według "Rzeczpospolitej", polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak tupolewa, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych. Jak podał dziennik, polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu bez dokładnego przebadania wraku.

Dlatego do Smoleńska wraz z prokuratorami pojechali biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, z nowoczesnym sprzętem. Już pierwsze próbki dały wynik pozytywny. Według "Rz", urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem.