Były polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich, podkreśla, że opublikowany w poniedziałek protokół polskiej komisji, która badała okoliczności katastrofy 10 kwietnia, nie zawiera "sensacji". Po stenogramach spodziewałem się więcej - powiedział.

Protokół wraz z ośmioma załącznikami liczy w sumie 1288 stron. Jest - jak wielokrotnie podkreślali eksperci komisji - dokumentem, którym miała zgodnie z przepisami zakończyć się praca komisji. Z kolei opublikowany pod koniec lipca raport - był jak mówili - dokumentem, który miał w sposób bardziej przystępny pokazać opinii publicznej (także międzynarodowej) przyczyny katastrofy.

Na razie nie znalazłem żadnych sensacji - powiedział E.Klich. Zaznaczył, że na razie przejrzał jedynie protokół oraz jeden z załączników - zawierający stenogramy rozmów w kokpicie i na wieży kontroli lotów w Smoleńsku. Zdaniem E.Klicha zapoznanie się z całością tej dokumentacji, to praca na kilka dni.

W stenogramach - zdaniem E.Klicha - jest "kilka uściśleń, ale one nie zmieniają nic szczególnego". Spodziewałem się więcej, bo wcześniej z nieoficjalnych informacji dowiadywałem się, że dużo odczytano. Tu okazuje się, że niewiele - dodał ekspert.

Przeczytałem, że piloci martwili się, że goście nie zdążą na rozpoczęcie (uroczystości w Katyniu - PAP). Więc była ta pewna presja zadania, ale dalej jest informacja, że: komisja nie dopatrzyła się zdecydowanej obawy załogi, w tym szczególnie dowódcy statku powietrznego, o negatywne konsekwencje podjęcia decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, pomimo, że skutkowało to niewykonaniem tak ważnego, z punktu widzenia załogi, ale przede wszystkim głównego dysponenta, zadania - zaznaczył E.Klich.

Podkreślił, że "sprawy nacisków (na załogę - PAP) nie zostały poruszone; zrobił to tylko MAK". Zdaniem Klicha ten temat pominięto ze względów politycznych.