Prokuratura wojskowa nie rezygnuje z analizy słynnego amatorskiego filmu z pierwszych minut po katastrofie pod Smoleńskiem, który trafił do internetu. Chodzi o zarejestrowane sekwencje z miejsca tragedii, na których słychać odgłosy wystrzałów oraz głosy po rosyjsku i po polsku.

Na początek, jak powiedział reporterowi RMF FM Mariuszowi Piekarskiemu, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa, śledczy zamierają wystąpić z dodatkowymi pytaniami do tych samych ekspertów, którzy przygotowywali ostatnią opinię. Biegli stwierdzili wówczas, że nic nie da się wykluczyć; że nie są nawet pewni, że odgłosy słyszane w tle to strzały.

Opinia jest niejasna, sprzeczna, niepełna. Prokuratorzy wystąpią do biegłych, by ją uzupełnili - wyjaśnia i dodaje: Jeżeli nadal będą wątpliwości, powołają innych biegłych, którzy być może zastosują inne metody odszumiania ścieżki dźwiękowej z filmu.

Pułkownik Zbigniew Rzepa nie wyklucza, że jeśli polscy eksperci nie poradzą sobie z analizą internetowego filmu, prokuratorzy mogą zwrócić się z pomocą do służb sojuszniczych - na przykład o analizę fonoskopijną wykonaną przez NATO. To jednak ostateczność, do której płk Rzepa podchodzi bardzo sceptycznie: Lepiej zostańmy przy Polsce, chyba że twierdzimy, że jesteśmy tak kiepscy, że nie mamy specjalistów.

Analiza filmu z internetu jest o tyle ważna, bo pozwoliłaby wykluczyć te najbardziej radykalne spiskowe teorie. Dodajmy, że akurat w tym wypadku do niczego nie jest nam potrzebna pomoc prawna Rosji.