Osobny budżet dla państw strefy euro powstanie nie za kilkanaście lat - jak twierdzono pierwotnie, ale już za 6-18 miesięcy. Takie rozwiązanie zaproponowała właśnie w raporcie o pogłębianiu eurolandu Komisja Europejska. "Polska nie ma się czego bać, bo przecież chce wejść do euro" - przekonywał jej szef Jose Manuel Barroso.

W propozycji Komisji Europejskiej mowa jest o powstaniu "zdolności fiskalnych" eurolandu w krótkiej perspektywie, czyli jeszcze "przed końcem kadencji obecnej KE" w 2014 roku. Na początku miałyby to być środki na wspieranie pilnych potrzeb, np. na rynku pracy w borykających się z kryzysem krajach eurolandu, ale pod warunkiem, że w specjalnych kontraktach z Brukselą kraje te zobowiążą się do przeprowadzenia niezbędnych reform.

Później instrument ten miałby - zgodnie z propozycją KE - ewoluować w prawdziwy "centralny budżet" eurolandu, który przeciwdziałałby cyklicznym wstrząsom kryzysowym, które nierównomiernie rozkładają się w krajach strefy euro. Do tego potrzebna byłaby jednak zmiana traktatu UE - podobnie zresztą jak do uwspólnotowienia długu państw euro (emisji tzw. euroobligacji), co KE proponuje w najdalszej perspektywie, przekraczającej pięć lat, jako "ostatni etap unii walutowej i gospodarczej".

Barroso: Polska nie ma się czego bać

Polska nie ma się czego bać, bo chce wejść do strefy euro i nad tym pracuje - mówił Barroso na konferencji prasowej, pytany, co odpowie państwom spoza strefy euro, które w propozycji instrumentu budżetowego tylko dla eurolandu mogą widzieć pierwszy etap podziału Europy na "dwie prędkości".

Przekonywał również, że budżet samej Unii nie wystarczy. Oczywiste jest, że strefa euro potrzebuje osobnych mechanizmów, które nie są dla całej UE - stwierdził, dodając, że znajdujące się w budżecie UE fundusze strukturalne pełnią inną funkcję i "nie są wymyślone, by odpowiadać na pilne potrzeby".