"Teraz będziemy bez Andrzeja, ale dużo rodzin też będzie bez swoich ojców, nawet bez matek, a niektóre dzieci będą w ogóle same (...). Nie jestem dzieckiem, żeby wierzyć w cuda, że coś może się zmienić tak po prostu. Trudno mi mówić… nie czuję w ogóle świąt" - mówi RMF FM Oksana Poczobut, żona przebywającego w białoruskim areszcie polskiego dziennikarza i działacza Związku Polaków na Białorusi Andrzeja Poczobuta. W rozmowie z Krzysztofem Zasadą i Mateuszem Chłystunem zdradziła, jak wygląda jej kontakt z mężem, jakie zarzuty są mu stawiane i czy oczekuje większego zaangażowania polskich władz w walkę o jego wolność.

Krzysztof Zasada, Mateusz Chłystun: Te święta dla pani będą wyjątkowe. Od kilku miesięcy pani mąż jest za kratami. Jak będzie to świętowanie wyglądać bez Andrzeja?

Oksana Poczobut: Tak, naprawdę te święta będą wyjątkowe. Już w ubiegłym roku były specyficzne, bo nikt nie spodziewał się, że będą to jeszcze święta z Łukaszenką, po tej fali protestów, która się odbyła. Teraz będziemy bez Andrzeja, ale dużo rodzin też będzie bez swoich ojców, nawet bez matek, a niektóre dzieci będą w ogóle same, bez ojców i matek, z dziadkiem, babcią lub kimś jeszcze. Nie jestem dzieckiem, żeby wierzyć w cuda, że coś może się zmienić tak po prostu. Trudno mi mówić... nie czuję w ogóle świąt. Ale życzę, by były szczęśliwe dla wszystkich. Wiem, że Andrzej wysyła też kartki do swoich kolegów, swoich znajomych. Do niego też przychodzi dużo listów, ale żadnego z Polski. Nawet z Belgii doszedł list po białorusku. Tylko z Polski nie są przepuszczane.

Pani ma z nim jakiś kontakt? Czy widziała się pani z nim od czasu zatrzymania?

Nie, kontakt mam tylko przez listy. Na widzenia nam nie pozwalają. Ostatni raz widziałam męża 21 marca, kiedy przeszukiwano dom.

Jak tłumaczą to, że nie można dopuścić po tylu miesiącach najbliższej rodziny?

Oni mówią, że nie ma do tego podstaw prawnych i może to zaszkodzić śledztwu. Ja wiem, że taka praktyka na Białorusi jest po prostu stosowana, że nikomu nie pozwalają na widzenia w czasie śledztwa.

Co pani wie o tym, co dzieje się z Andrzejem? Jak on się czuje, jak znosi to, co się dzieje?

W listach pisze, że wszystko dobrze, że nie ma co się martwić o niego. On martwi się bardziej o tych, którzy zostali na wolności. Mówi też, że im może być nawet trudniej, mimo że żyją w jako takiej swobodzie. Dużo chodzi po swojej celi, na zewnątrz nie wychodzi, bo tam siedzą ludzie, którzy nie lubią wychodzić na zewnątrz. Tam jest tak, że robią to co większość ludzi chce robić. Wszystkie spacery odbywają się więc w celi.

A co robi? Wie pani czym się zajmuje? Jak ten czas mija?

Dużo czyta i pisze dużo listów. Przygotowuje się też do procesu. Im bliżej do procesu, tym jego zdaniem jest ciekawiej. On chce żeby każdy, kto zajmie się tą sprawą nie miał wątpliwości, żeby było jasne, że nie było żadnego przestępstwa i te oskarżenia są bezpodstawne.  

O co on jest teraz podejrzany? Jakie zarzuty są mu stawiane i co mu grozi?

Grozi mu do 12 lat. To 130. artykuł, część trzecia - rozniecanie międzynarodowych waśni. Może to już się zmieniło, może mu kolejne artykuły dorzucili, ale ja tego nie wiem, bo nasi adwokaci nic nam nie mówią. Zobowiązują się, że będą przekazywać wyłącznie informacje o stanie zdrowia.

Po aresztowaniu pani męża ma pani kontakt w ogóle ze społecznością polską tutaj czy jest jakiś strach, jakaś obawa przed takimi kontaktami?

Strachu nie ma. Tak, kontaktuje się z ludźmi, którzy tutaj zostali, którzy dzwonią do mnie z Polski. Mam bać się i patrzeć przez ramię? No nie wiem. Czasem jestem pytana o to, czy czuję, że ktoś mnie śledzi. Ja na to nie zwracam uwagi. Gdybym robiła inaczej mogłabym zmienić swoje życie w piekło.

Co pani poczuła, kiedy część osób zatrzymanych także ze Związku Polaków na Białorusi wyjechało do Polski, a Andrzej został, na ten układ nie poszedł?

Tak, wyjechały kobiety. One na pewno nie muszą siedzieć w więzieniu. Andrzej pisał mi w liście, że teraz jest spokojniejszy, bo część ludzi wyjechała. On chciałby, żeby Andżelika (Borys - przyp. RMF FM) też wyjechała. Wtedy on byłby jedyny w więzieniu, byłoby mu łatwiej.

A dlaczego nie skorzystał z tej propozycji? Bo wiadomo, że była.

Nie wiem jak dokładnie było. Po ogłoszeniu wyroku, kiedy będziemy mieli widzenie, dowiem się jak było naprawdę, co było mu proponowane.

Czy potrzebuje pani jakichś specjalnych działań np. polskich władz? Jak pani się na to zapatruje, czy te działania są wystarczające wobec człowieka, który ma duże zasługi dla Polski? Czy w ogóle ma pani wsparcie ze strony państwa polskiego?

Tak, cały czas odczuwam wsparcie i solidarność od polskiego rządu, opozycji, dziennikarzy. W żadnym innym środowisku nie widziałam tak wielkiej solidarności jak wśród polskich dziennikarzy. Ale biorąc pod uwagę, że żyjemy na Białorusi, gdzie prawo działa inaczej, jest bardzo trudno. Nie wiem nawet co jeszcze można by było zrobić. Nagłaśnianie sprawy jest bardzo ważne.

Ale czy ma pani pomysł co polskie władze mogłyby jeszcze zrobić, żeby ta sytuacja się zmieniła i Andrzej odzyskał wolność?

Nie jestem politykiem, żeby mówić o tym co jeszcze powinni zrobić politycy. Trudno mi powiedzieć. Granica jest zamknięta. 10 czy 11 lat temu, kiedy Andrzej siedział w więzieniu, przyjeżdżało tu dużo polskich dziennikarzy, którzy nagrywali materiały, nagłaśniali co się dzieje. To była zupełnie inna sytuacja. Teraz Łukaszenko - tłumacząc to Covid-19 - nie wpuszcza do siebie nikogo. Choć to tylko pretekst, bo w naszym państwie nie są wprowadzane formalnie jakieś obostrzenia. Nie ma np. obowiązku noszenia maseczek.

Czy Andrzej jest zakładnikiem tej wielkiej polityki i tego konfliktu Łukaszenki z Zachodem czy z Polską? Bo to chyba od tego zależy, kiedy on wyjdzie?

Tak, myślę, że tak. Jeszcze gdy Andrzej był na wolności, mówił, że Łukaszenka obrał Polskę za swojego osobistego wroga po prostu. On czuł, że coś takiego będzie się dziać, że będzie uderzał w Związek Polaków na Białorusi, Polaków, którzy mieszkają w Grodnie i w ogóle na terenie Białorusi. Myślę, że rzeczywiście jest zakładnikiem. Teraz wszystkie działania Łukaszenki świadczą o tym, że on bardzo nie lubi Polski, polskich bohaterów, historii, żołnierzy Armii Krajowej. Co by nie powiedział, wszystko jest na minus.

Wrócę na koniec do kwestii świąt. Pani mówi, że nie będzie ich przeżywać, ale święta są dla dzieci czymś wspaniałym. Jak pani tłumaczy dziecku, gdzie jest tata?

Dzieci już coraz więcej rozumieją. Starsza córka jest pełnoletnia, a syn w przyszłym roku będzie miał 12 lat. Nawet kiedy się rodził, Andrzej siedział w więzieniu. On wszystko rozumie. Sam pisze do niego listy, otrzymuje listy. Jakoś będziemy świętować, ale na pewno nie będą to pełnoprawne święta.

Pójdzie w ślady ojca? Będzie dziennikarzem?

Listy pisze, ale dziennikarzem na pewno nie będzie.

Opracowanie: