Jeden z irackich Kurdów, który jest na koczowisku przy granicy z Polską relacjonuje mediom, że funkcjonariusze białoruskich służb siłą zmuszają migrantów do przekraczania granicy z Polską. Mówi też, że jest zaskoczony tym, że polskie służby nie pozwalają im iść dalej.

Białoruscy pogranicznicy siłą zmuszają nas, byśmy przedzierali się do Polski - mówi jeden z irackich Kurdów, który przebywa w koczowisku przy granicy z Polską. Rozmawiali z nim dziennikarze niezależnego białoruskiego portalu Zerkało.

Mężczyzna mówi, że na Białoruś przyleciał legalnie razem z matką i dwoma braćmi.  Za każdego z członków rodziny zapłacili po 3 tysiące dolarów - celem podróży miała być Unia Europejska.

Następnie z Mińska taksówką cała czwórka dostała się w rejon przygraniczny. Później Kurdowie szli pieszo, aż dotarli do zapory na granicy polsko-białoruskiej - tam zamieszkali w prowizorycznym obozie.

Dramatyczne warunki w obozowisku

W jego ocenie w koczowisku i jego okolicach jest około 3 tysięcy ludzi. Jak twierdzi - warunki są dramatyczne - główne problemy to niska temperatura i brak żywności.

Jak powiedział dziennikarzom - liczył, że Polacy otworzą granicę dla cudzoziemców i umożliwią im przedostanie się do Niemiec - to główny cel ich podróży.

Z jego wypowiedzi wynika, że jest zdziwiony blokadą, a jednocześnie tym, że białoruscy mundurowi siłą zmuszają ich do przekraczania granicy.

Opracowanie: