Ustawa covidowa, na której uchwaleniu tak bardzo zależało rządzącym, została zablokowana w Sejmie. Do jej wejścia w życie potrzeba już tylko podpisu Andrzeja Dudy. Prezydent nie może jej jednak podpisać, bo - jak ustalił dziennikarz RMF FM - ustawa wciąż nie trafiła do kancelarii prezydenta.

Rozwój sytuacji wokół ustawy pokazuje splot chaosu decyzyjnego i fatalnych efektów stanowienia prawa na kolanie, przy jednoczesnym poganianiu pozostałych uczestników tego procesu do pośpiechu.

Przypomnijmy - to właśnie w sprawie tej ustawy na jak najszybsze przyjęcie naciskał premier Morawiecki, który w specjalnym przesłaniu, skierowanym na FB do Marszałka Senatu mówił: Chcę zaapelować o rezygnację z obstrukcji, z przerw, z odroczeń i ze zwlekania.

To w sprawie tej ustawy po jej wyjściu z Senatu rzeczniczka PiS ponaglała posłów "mam nadzieję, że opozycja tym razem przystąpi natychmiast do prac, a nie tak jak czyni od początku tygodnia, czyli stara się maksymalnie ten czas przedłużać"

To w tej sprawie przegłosowaną na wniosek opozycji przerwę na zapoznanie się z obszernym projektem wicemarszałek Terlecki skomentował: Zwolennicy obstrukcji sejmowej i odwlekania ustawy na którą czekali Polacy - zwyciężyli.

Jednak po uchwaleniu tej tak pilnej i istotnej ustawy, związanej ze zwalczaniem koronawirusa - ten sam wicemarszałek sam wprowadza obstrukcję. Gotowa ustawa po trzech dniach wciąż nie dotarła do prezydenta, zatem Andrzej Duda nie może jej podpisać, a jej przepisy - nie mogą wejść w życie.

Dlaczego? Bo po jej uchwaleniu posłowie PiS zauważyli, że zrobili w głosowaniu błąd, a prezes Kaczyński odkrył, że błąd ten "prowadzi do zniszczenia całych finansów publicznych". Kaczyński winą za to obarczył opozycję, co jest o tyle zabawne, że opozycja nie ma przecież w Sejmie większości, a błąd popełnili posłowie PiS, którzy poparli kosztowny przepis, mimo że znali negatywne stanowisko rządu w tej sprawie.

Ostatecznie więc dobra ustawa nie trafiła do prezydenta, bo ten - pamiętając nacisk na pośpiech - pewnie by ją podpisał. Ale podpisać jej nie nie może, bo rządzący posłowie tak się przy głosowaniu śpieszyli, że ustawa w obecnej wersji zrujnowałaby budżet. Uchwalili szybko usuwająca błąd nowelizację niepodpisanej ustawy (co samo w sobie jest kuriozum), ale ta musi jeszcze trafić do Senatu, a potem z powrotem do Sejmu.

Potrzebna ustawa, kolejna z zepsutych w efekcie chaosu, pośpiechu i ponaglania do niego została więc zablokowana. Być może poczeka na wysłanie do prezydenta do czasu, aż parlament skończy z uchwalaniem poprawki do niej. Gdyby została podpisana przez prezydenta i opublikowana - jej wejście w życie według Jarosława Kaczyńskiego - oznaczałoby wydatek rzędu 40 miliardów złotych.

Zarzucający wszystkim dookoła opóźnianie prac legislacyjnych nagle sami je teraz opóźniają, i to z powodu własnego błędu, wynikającego właśnie z pośpiechu, na który nalegali.