"Mielibyśmy kilka tysięcy zakażeń koronawirusem w ciągu doby w Polsce, gdybyśmy przebadali dokładnie sześć największych ognisk koronawirusa na Śląsku i w Małopolsce" - przyznaje w specjalnej rozmowie z RMF FM minister zdrowia Łukasz Szumowski. Szef resortu zdrowia przerwał urlop i wrócił do Warszawy po tym, jak w ostatnich dniach odnotowano wzrost liczby zakażeń COVID-19 w Polsce. Przypomnijmy: w ciągu poprzedniej doby było to rekordowe 657 przypadków. Z szefem resortu zdrowia rozmawiamy o tym, czy bezpiecznie jest wyjeżdżać teraz na wakacje za granicę, czy możliwe jest ewidencjonowanie wesel odbywających się w Polsce, o tym, ile testów w kierunku COVID-19 będzie wykonanych przed spodziewaną falą epidemii oraz o tym, co czeka diagnostów laboratoryjnych, którzy pełnią obecnie w czasie epidemii rolę jeszcze istotniejszą niż zwykle.

Michał Dobrołowicz, RMF FM: Panie ministrze, przerwał pan urlop. Wrócił pan do Warszawy. Wielu naszych słuchaczy zastanawia się po ostatnim wzroście zakażeń koronawirusem w Polsce - jeśli coś jest wykupionego, zarezerwowanego, to jaka jest aktualna rekomendacja resortu zdrowia?

Łukasz Szumowski, minister zdrowia: Najbezpieczniejsze są te rejony, gdzie tego (zakażeń koronawirusem - przyp.) jest mało, czyli w Polsce. Wiele krajów ma znacznie wyższe wskaźniki. W większości regionów Polski tego wirusa jest nadal bardzo niewiele. Myślę o województwie warmińsko-mazurskim, podlaskim, zachodniopomorskim. To kilka, kilkanaście przypadków, mówimy jednak o dużych województwach. Oczywiście, każdy przypadek jest ważny i każdy jest rzeczą niezwykle ważną i niedobrze, że jest. W Polsce oprócz powiatów, gdzie tego jest dużo, mamy stosunkowo niewiele zachorowań. 60 procent zachorowań pochodzi z dwudziestu kilku powiatów.

Wiele osób zastanawia się, czy wyjechać za granicę w obawie, że po powrocie czeka ich kwarantanna. Na razie nie ma tu żadnych decyzji. Czy to są uzasadnione obawy? Faktycznie, jeśli ktoś chce uniknąć kwarantanny, powinien teraz wstrzymać się z wyjazdem na przykład na południe Europy?

Nie rekomendujemy w tej chwili wyjazdów do poszczególnych krajów, tę listę przedstawia MSZ. Analizujemy różne działania, choćby jak te, które wdrażają Niemcy, czyli obowiązkowe testy po przyjeździe, do kwarantanny włącznie. Tutaj patrzymy na liczbę osób, która przyjeżdża z zagranicy i trafia jako osoby zakażone. Na razie ta liczba jest niewielka, ale tak naprawdę większość osób wyjechała na przełomie miesiąca.

Co teraz powinno wydarzyć się, aby w wybranych powiatach wprowadzone zostały obostrzenia? Czy chodzi o nagły wzrost liczby wykrywanych dziennie przypadków do konkretnej liczby?

Nie, nie chodzi o bezwzględną liczbę, bo nie ona jest tak istotna. Ta liczba, ostatni dobowy rekord, wynika z sześciu ognisk. Mamy trzy kopalnie i trzy zakłady pracy. Dużo ważniejsze jest tempo wzrostu: czy to wzrost wykładniczy, czy mamy 500, potem tysiąc, dwa tysiące, potem cztery tysiące. Tak to wyglądało w pewnym momencie w innych krajach. Taki wzrost wykładniczy udaje się zatrzymać tylko dzięki bardzo ostrym działaniom. Jeśli to jest wzrost w ogniskach, możemy te ogniska bardzo szybko przebadać, odizolować chorych od zdrowych, i tak samo jest tutaj. Będziemy mieli wzrost liczby chorych. Wiemy, że on taki będzie. Przez najbliższe dni to będzie 500, 600 zakażonych osób codziennie. Ale to jest ogromna liczba badań. Robimy teraz 35 tysięcy testów dziennie. To efekt między innymi przesiewów w dużych ogniskach.

Panie ministrze, mówi pan: 500-600 przypadków to liczba przewidywalna, dająca się opanować. Ile musi być, żeby pojawił się powód do niepokoju? 

Gdybyśmy przebadali tych sześć ognisk naraz, to mielibyśmy trzy-pięć tysięcy przypadków w ciągu jednej doby, co nie oznaczałoby niczego innego niż te ponad 600 z ostatniej doby. To nie sama liczba, tylko tempo wzrostu. Jakbyśmy dzisiaj mieli 600, jutro 800, pojutrze tysiąc, a za tydzień dwa tysiące czy dwa i pół tysiąca, to byłby powód do dużego niepokoju.

Pan omówił jeden wskaźnik ważny w czasie epidemii: tempo wzrostu. Jest też inny: współczynnik zakażeń. On pokazuje, ile osób zaraża średnio jeden chory. Ile wynosi obecnie wartość tego wskaźnika w Polsce?

On jest bardzo różny w zależności od regionu. Są regiony, w których jego wartość jest znacznie poniżej jednego, a mamy województwa, gdzie on jest znacznie powyżej jednego. Idziemy w kierunku terytorializacji powiatowej działań, i to było dyskutowane na ostatnim posiedzeniu zespołu zarządzania kryzysowego, wspólnie z panem premierem. Jeżeli 60 procent chorych jest z dwudziestu kilku powiatów, być może tam trzeba te rygory - choćby wesel czy maseczek - dać ostrzejsze, a gdzie indziej może nie trzeba takich wymogów dawać. Do tego dochodzi akcja edukacyjna. Nie mamy medycznych przeciwwskazań do zasłaniania twarzy. Jeśli ktoś źle czuje się w maseczce, może chodzić w przyłbicy. To jest obowiązujące, chcemy lepszego egzekwowania przepisów obowiązujących. 

Coraz więcej mówi się o drugiej, jesiennej fali epidemii COVID-19 w Polsce. W ciągu ostatniej doby w Polsce wykonano 35 tysięcy testów w kierunku koronawirusa. Czy ta liczba zmieni się, im bliżej będzie jesieni?

Na pewno jesienią musimy mieć możliwość przeprowadzenia kilkudziesięciu tysięcy testów w ciągu doby. Jestem przekonany, że to się uda. To nie jest tylko kwestia sprzętu, ale diagnostów. Niezwykle ważną rolę pełnią osoby, które potrafią to badanie zrobić, bez fałszywie dodatnich wyników. To nie jest badanie, które robi się całkowicie automatycznie, tylko jednak rola diagnosty laboratoryjnego jest niezwykle ważna.

Jeśli nasz wywiad czytają teraz - albo słuchają go w Faktach RMF FM - diagności, pewnie myślą sobie, że z jednej strony czują się docenieni, ale z drugiej pojawia się pytanie o dodatkowe nagrody za ich pracę. Będą?

Wdrożyliśmy finansowanie każdego testu na poziomie wyższym niż są płacone w Niemczech. Same testy bardzo staniały, można je kupić za kilkadziesiąt złotych. W związku z tym tutaj laboratoria są źródłem przychodu dla jednostek medycznych i myślę, że to też dyrektorzy powinni docenić. 

Panie ministrze, pojawiają się pomysły, które zgłaszają epidemiolodzy i wirusolodzy, aby wprowadzić kary dla właścicieli sklepów albo organizatorów wesel, gdzie dochodzi do zakażeń koronawirusem. Ten tydzień pokazał, że takich przypadków jest coraz więcej. Takie kary faktycznie są realne do wprowadzenia?

Nie samo karanie tam, gdzie dojdzie do zakażenia. Czasami nie jest winny organizator, jeżeli działał zgodnie z planem, jeżeli było nie więcej niż 150 osób, to trudno karać kogoś za takie działanie. Zastanawiamy się, czy wprowadzić w tych obszarach kraju, gdzie jest więcej zakażeń, restrykcji polegających na tym, że na weselach mogłoby być mniej osób, czy nie wprowadzić pewnej rejestracji wesel, aby łatwiej móc je skontrolować. To na pewno poprawiłoby sytuację epidemiczną. 

Czy to mogłoby funkcjonować w taki sposób, że w jednym powiecie na weselu może bawić się 150 osób, a w sąsiednim już dużo mniej?

Tak. W końcu powiat to dosyć duże terytorium. Czasami powiaty, które są na liście tych, w których zakażeń jest więcej, sąsiadują ze sobą. Tam po prostu jest więcej tego wirusa, mamy więcej niż 10 przypadków na 10 tysięcy mieszkańców. To jest już wskaźnik dosyć obiektywny.