Konsekwencją epidemii są nie tylko zakażeni. To również napięta sytuacja w rodzinach i przemoc - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".

Z każdym dniem jest gorzej i słychać to w głosie dzieci, które do nas dzwonią. Jeszcze miesiąc temu mówiły, że nie wyobrażają sobie zamknięcia w domu z przemocowymi rodzicami. Potem zaczęły opowiadać, że ta przemoc już się dzieje, że jest coraz więcej alkoholu - mówi dziennikowi Paula Włodarczyk, psycholog, która od 7 lat pracuje przy telefonie zaufania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Jak czytamy, wiele dzieci z takich rodzin miało wypracowany latami system reagowania. "Gdy zaczynało się źle dziać, snuły się po ulicach, wracały dopiero nocą. Dlatego nie krytykuje bezrefleksyjnie młodzieży, która dziś, mimo ograniczeń, wciąż wychodzi. Być może widzi w tym dla siebie mniejsze zło" - pisze "DGP".

Dorota Żurek, która dyżuruje przy telefonie Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, opowiada dziennikowi jak odebrała kiedyś telefon od zdesperowanej kobiety. Latami tkwiła w związku przemocowym, ale ostatnie tygodnie tylko pogorszyły sytuację. Gdy została pobita, uciekła do matki - mówi Żurek.

Monika Perdjon, terapeutka pracująca m.in. przy telefonie zaufania Centrum Praw Kobiet, szacuje w rozmowie z gazetą, że w marcu o 50 proc. wzrosła liczba sygnałów interwencyjnych, czyli takich, gdy kobiety dzwonią po raz pierwszy.

"Kto dzwoni pod numery telefonów zaufania? Osoby, które do tej pory jakoś sobie radziły. Jednak bycie razem przez 24 godziny na dobę zaostrzyło codzienne konflikty" - czytamy w DGP". I obnażyło nasze relacje. Przemoc fizyczna i emocjonalna, wyzwiska oraz groźby, których świadkami są dzieci. Nie zawsze zostają po tym siniaki, równie traumatyczny jest brak poczucia bezpieczeństwa we własnym domu - podkreśla Perdjon.