WHO ma we wtorek po południu przedstawić w Genewie raport o pochodzeniu koronawirusa - przygotowany przez międzynarodową misję ekspertów. Szef WHO ujawnił już, że według tej misji wirus przeniósł się na człowieka z nietoperzy, poprzez nosiciela pośredniego, ale zastrzegł, że sprawa wymaga dalszych badań. Mimo upływu 16 miesięcy od pierwszych znanych zakażeń nosiciela nie udało się zidentyfikować. Same chińskie władze dawno wycofały się z teorii o tym, że pierwotnym ogniskiem zakażeń był targ żywności w Wuhanie. Jeden z doradców szefa WHO Jamie Metzl, który niedawno był też gościem RMF FM, mówi telewizji NBC, że misja WHO była raczej "wyjazdem studyjnym", "oprowadzanym" przez chińskie władze. Mimo zmiany ekipy w Białym Domu sprawa pochodzenia wirusa wywołującego chorobę Covid-19 pozostaje przedmiotem sporu między USA i Chinami.

Członek misji Peter Daszak przyznał w tym samym programie telewizji NBC "60 Minutes", że wszystkim ich rozmówcom cały czas towarzyszyli przedstawiciele chińskiego rządu. Zastrzegł jednak, że zespół uznał odpowiedzi za wiarygodne i nie znalazł powodu, by nie wierzyć rozmówcom, w tym naukowcom z laboratorium wirusologicznego w Wuhanie. Według niego nietrudno odróżnić, kiedy specjaliści udzielają "politycznych", a kiedy "naukowych" odpowiedzi.

Peter Daszak oświadczył też, że zespół uzyskał twierdzącą odpowiedź na pytanie, czy laboratorium przeszło przegląd po wybuchu pandemii. "Znaleźliście coś? Nie. Testowaliście personel? Tak" - relacjonował przebieg rozmów Peter Daszak. Zapytany przez prowadzącą program, czy misja uwierzyła Chińczykom na słowo odpowiedział: "A co mieliśmy zrobić?".

W niedawnej rozmowie z Michałem Zielińskim, autorem podcastu Wielkie Pieniądze Wielki Świat, doradca szefa WHO i były współpracownik Billa Clintona i Joe Bidena, Jamie Metzl zwracał uwagę, że organizacja Petera Daszaka EcoHealth Alliance, przez lata współpracowała z laboratorium w Wuhanie w pracach nad wirusami, a misja mogła działać w Chinach wyłącznie w ramach określonych przez chińskie władze. 

Jamie Metzl, podczas wywiadu dla "60 Minutes" sprecyzował, że podczas dwutygodniowego pobytu w Chinach misja spędziła w laboratorium 3 godziny, nie żądając dostępu do próbek, bo zgodnie z ustaleniami rządu Chin z WHO, nie miała do tego prawa. Według niego, misja była więc zmuszona oprzeć się na ustaleniach chińskiego śledztwa i dlatego pozostało jej ogłosić wnioski podobne do ustaleń chińskiego śledztwa. Zdaniem Jamiego Metzla, to tak jakby pozwolić Rosjanom prowadzić międzynarodowe śledztwo w sprawie katastrofy w Czarnobylu.

Na początku marca w wywiadzie dla RMF FM, Jamie Metzl mówił o misji: Mieli dwa tygodnie na zorganizowaną dla nich i doglądaną wizytę, podczas której nie mieli dostępu do wszystkich potrzebnych materiałów, podczas gdy chińscy naukowcy, którzy im towarzyszyli, byli cały czas monitorowani przez chińskie władze. Po dwóch tygodniach sporządzili wspólny z chińskimi władzami raport, który zasadniczo przedstawiał to, co przygotował chiński rząd.

Zdaniem większości wypowiadających się publicznie naukowców, nie ma powodów, by zakładać, iż wirus Covid-19 był efektem manipulacji laboratoryjnych. Eksperci wskazują przy tym na historię ludzkości, w której zdarzało się wiele pandemii, a ich początkiem było właśnie przeniesienie wirusów ze zwierząt, a potem szybkie rozprzestrzenianie się patogenów wśród ludzi.

Jamie Metzl w rozmowie z Michałem Zielińskim, której w całości można posłuchać w jego podkaście Wielkie Pieniądze Wielki Świat, przyznawał na początku marca, że należy przyjąć założenie, iż wirus przeniósł się na ludzi z nietoperzy za pośrednictwem innych zwierząt. W tym wywiadzie zwrócił jednak uwagę, że ponad rok po wybuchu pandemii nie ma na to dowodów. Jednocześnie jest ogromna liczba, co najmniej bardzo znaczących poszlak wskazujących, że bardzo możliwym powodem pandemii był wypadek w laboratorium - przekonywał i pytał: Dlaczego ze wszystkich miast na całym świecie, ta epidemia wybuchła akurat w Wuhanie, tam gdzie jest jedyne w Chinach laboratorium wirusologiczne czwartego stopnia, dysponujące największą na świecie kolekcją koronawirusów nietoperzy i które w 2013 roku uzyskało z próbki laboratorium na południu, oddalonego o ponad tysiąc mil, gdzie rok wcześniej miejscowi górnicy zarazili się chorobą objawiającą się niemal identycznie jak Covid, a jedna z tych próbek pochodząca od tych górników zawiera materiał genetyczny najbliższy spośród znanych wirusowi SARS-CoV-2? - dodawał.

Kilka dni temu były szef amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom CDC Robert Redfield w wywiadzie dla CNN wyrażał podobne opinie. Mówił, że nie wierzy, by koronawirus przeszedł z nietoperza na człowieka i "stał się jednym z najbardziej zakaźnych wirusów przenoszących się z człowieka na człowieka".

Anthony Fauci, doradca Joe Bidena do spraw medycznych i wieloletni dyrektor amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, skomentował wtedy, że tej opinii Roberta Redfielda nie podziela większość urzędników. 

Instytut przez kilka lat był wśród amerykańskich instytucji, które finansowały badania nad wirusami prowadzone przez organizację Petera Daszaka z pomocą laboratorium w Wuhanie. Według oficjalnych danych instytutu w Wuhanie, prace te obejmowały m.in. procedury typu gain-of-function, polegające na modyfikowaniu zwierzęcych wirusów, w celu sprawdzenia ich zdolności do zarażania ludzi.

Ekipa Donalda Trumpa, zanim odeszła z Białego Domu wprost oskarżyła Chiny o ukrywanie prawdy w sprawie pandemii. Według tych oskarżeń, wśród pracowników laboratorium w Wuhanie już jesienią 2019 roku doszło do zakażeń. Były już szef amerykańskiej dyplomacji Mike Pompeo ogłosił, że Stany Zjednoczone mają "silne dowody", że wirus pochodzi z laboratorium, ale żadnych dowodów nie przedstawił.

Ekipa Joe Bidena nie powtarza, ale też nie odrzuca tej teroii. Niedawno Biały Dom wydał oświadczenie, w którym mowa jest o "głębokim zaniepokojeniu" śledztwem i potrzebie pełnej współpracy z WHO w celu wyjaśnienia źródła pandemii.

Opracowanie: