Więcej ludzi umiera teraz z powodu skutków lockdownu niż na koronawirusa - tak przynajmniej sugerują dane statystyczne opublikowane w Wielkiej Brytanii. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy odnotowano na wyspach 10 tys. zgonów więcej niż w podobnym przedziale czasu - pięć lat temu. Żaden nie był bezpośrednio związany z Covidem-19.

Na podstawie przedstawionych danych eksperci wyciągają szokujące wnioski. Ich zdaniem tak wysoka śmiertelność to efekt wprowadzania w Wielkiej Brytanii - lockdownów. Efekty - przypominają bombę - która, wybucha z opóźnionym zapłonem.

Gdy szalała pandemia, skupiliśmy się na metodach ograniczania zdolności wirusa do zakażania. Potem przyszły szczepienia. Ale w tym samym czasie - w związku z koniecznością reorganizacji pracy szpitali - dochodziło do opóźnień w leczeniu poważnych chorób. Odwoływano wizyty u specjalistów i zabiegi. A teraz - co zdaje się potwierdzać statystyka - ponosimy tego konsekwencje. 

Precyzja obliczeń

Na Wyspach przeanalizowano liczbę i dokładne okoliczności zgonów. Statystycznie - średnia liczba zakażeń koronawirusem w Wielkiej Brytanii to dziennie ponad 5 tys. osób. Niemal 130 umiera. 

Pod uwagę trzeba brać również to, że umierają osoby, które w wyniku opóźnienia leczenia, rozwinęły chorobę do tego stopnia, że nie dało się jej opanować.

Złe notowania

Tajemnicą nie jest też to, że brytyjska służba zdrowia jest niedofinansowana i działa opieszale. Ostatnio w mediach nagłośniono przypadek 87-latka, który po upadku przed domem, czekał na karetkę piętnaście godzin. Medycy powiedzieli, żeby nie ruszać go z miejsca dopóki nie przyjadą.

Rodzina zbudowała więc namiot z przewróconej bramki do piłki nożnej i plastikowej plandeki. 

Tak na Wyspach działa służba zdrowia. Ludzie sami usuwają sobie zęby, bo nie mogą doczekać się na wizytę u dentysty. Nie są to częste przypadki, ale się zdarzają.

W tak zamożnym kraju jak Wielka Brytania w XXI wieku nie powinno do tego dochodzić.