​W Korei Południowej żyje prawie 30 tysięcy uciekinierów z Północy. Nie wszyscy są jednak zadowoleni z nowego kraju i marzą tylko o jednym - wrócić do kraju Kim Dzong Una.

Kim Ryon-hui w 2011 roku wyjechała do Chin na leczenie. Tam była zszokowana, że państwo - choć oficjalnie komunistyczne - nie zapewnia darmowej opieki medycznej. Kobieta zaczęła pracować, by zarobić pieniądze. Poznała wówczas przemytnika, który przekonał ją, że pieniądze szybko zarobi w Korei Południowej, skąd potem będzie mogła wrócić do domu.

Bardzo szybko okazało się, że wyprawa na Południe to podróż w jedną stronę. Podobnie jak inni uciekinierzy z Korei Północnej, Kim została przesłuchana przez agentów wywiadu, po czym musiała podpisać dokument, według którego wycofuje wszelkie poparcie dla Północy. Wtedy została obywatelką Korei Południowej.

Kobieta próbowała wyrobić sobie paszport. Służby odmówiły jej, gdy się okazało, że celem jej podróży jest Pjongjang. Kim zdecydowała się wtedy sfałszować dokument, ale została złapana. Kobieta trafiła do więzienia na 10 miesięcy.

Kim Ryon-hui już od siedmiu lat próbuje wrócić do Korei Północnej. Zależy jej na tym, gdyż w kraju została jej córka i mąż. Kobieta wysyła petycje do ONZ i organizuje protesty. Mówi, że jest w pułapce - obcy człowiek w obcym kraju.

Liczy, że jej sprawa wyjaśni się podczas zapowiadanego szczytu przywódców obu Korei. Myślę, że będę mogła wrócić jeszcze w tym roku. Nie wiem, jak wytrzymałam te siedem lat. Jeśli musiałabym czekać jeszcze dłużej, to nie sądzę, bym dała radę - mówi.

Niektórzy dziwią się jej i zalecają, by próbowała przemycić swoją rodzinę do Korei Południowej. Jednak życie tutaj przez siedem lat nauczyło mnie, jak wygląda życie uciekiniera z Korei Północnej - mówiła. Całe życie są kimś obcym w tym kraju, są obywatelami drugiej kategorii. Nie chcę, by moja córka miała takie życie - dodaje.

Połowa Koreańczyków, którzy uciekli z Północy na Południe, jest dyskryminowanych ze względu na swoją przeszłość. Kim mieszka z kilkoma w rozpadającym się domu w Seulu. Wielu z nich to weterani wojny koreańskiej. Ci chcą wrócić na Północ, by móc umrzeć we własnej ojczyźnie.

Jednym z przyjaciół kobiety jest Kwon Chol-nam, który przyjechał na Południe, by zarobić pieniądze na leczenie swojego syna. Często jednak spotykała go dyskryminacja ze strony pracodawców, którzy mu nie płacili. Wezwał policję i podczas kłótni z szefem popchnął go. Skończył wówczas w areszcie.

Pieniądze są ważne, ale najważniejsze jest, by być traktowanym po ludzku. Na Północy mnie nikt tak nie traktował. Kiedy przyjechałem na Południe, powiedziano mi, że będą mnie uważali za równego sobie, ale to kłamstwo - opowiada Kwon.

Mężczyzna próbował wrócić na Północ, jednak został zatrzymany i trafił na kilka miesięcy do więzienia. Teraz żyje w małym mieszkaniu na przedmieściach Seulu, gdzie ma problem z opłaceniem czynszu. Mówi, że wyrzekli się go nawet inni Koreańczycy z Północy, którzy boją się, że trafią pod radar służb, jeśli będą się z nim kontaktować.

Tęsknię za rodziną, widzę ich w swoim snach. Tęsknię za nimi w każdym momencie pobytu w Korei Południowej - opowiada. 

The Guardian

(az)