Hakerski atak na strony instytucji rządowych nastąpił głównie z Polski. Większość komputerów, z których unieruchomiono portale administracji, zlokalizowano w naszym kraju. Inne - m.in. w Czechach i w Niemczech. Tak wynika z analiz Rządowego Zespołu Reagowania na Incydenty Komputerowe. Chodzi o styczniowy protest przeciwko podpisaniu przez rząd międzynarodowego porozumienia ACTA w sprawie walki z podróbkami.

Zobacz również:

Z analiz Rządowego Zespołu Reagowania na Incydenty Komputerowe wynika, że aż 71 proc. komputerów, z których zaatakowano rządowe strony, zlokalizowano w Polsce. Na drugim miejscu - 8 procent ataków było z Czech, 5 procent - z Niemiec.

Eksperci stwierdzili, że hakerzy wykorzystali narzędzie zwane LOIC, czyli tak zwane "działo jonowe". Wykorzystuje się je do przeciążania atakowanych serwerów, poprzez gigantyczną liczbę wejść na dane strony.

Ta rzeczywiście była wielka. W najgorętszym momencie ataku na strony ABW w ciągu minuty próbowało wejść ponad 20 tysięcy użytkowników. Strona Sejmu w szczytowym momencie obciążona była prawie 5 tys. wejść na minutę, resort obrony - 11 tysiącami. Z grubsza można oszacować, że na portale państwowych instytucji przez 2 i pół doby ataku starało się dostać nawet miliard użytkowników.

Zobacz analizy Rządowego Zespołu Reagowania na Incydenty Komputerowe.

ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement) to umowa między Australią, Kanadą, Japonią, Koreą Południową, Meksykiem, Marokiem, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i USA, do którego ma dołączyć UE. Dotyczy ochrony własności intelektualnej, również w internecie. Zdaniem obrońców swobód w internecie ACTA może prowadzić do blokowania różnych treści i do cenzury w imię walki z piractwem.