Interwencja w Syrii jest bardzo prawdopodobna, ale najpewniej będzie to interwencja tylko przy użyciu rakiet dalekiego lub średniego zasięgu i nalotów - uważa dr Łukasz Fyderek z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Napięcie w Syrii rośnie po domniemanym użyciu broni chemicznej we Wschodniej Gucie przez tamtejsze siły rządowe.

Trzeba jednak odpowiedzieć sobie na pytanie, co rozumiemy pod słowem "interwencja"  - podkreśla w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Markiem Wiosło dr Łukasz Fyderek. Z jednej strony interwencję możemy rozumieć jako wkraczanie jak do Iraku w 2003 roku lub - z drugiej strony - jako pojedynczy ostrzał salwą pocisków samosterujących, jak miało to miejsce rok temu w Syrii - tłumaczy.  

W rozmowie z naszym dziennikarzem dr Łukasz Fyderek opisuje także strefy wpływów w Syrii, jakie tworzą się w tej chwili w tym kraju.    

W tej chwili mamy 4 państwa, które mają swoje istotne siły wojskowe w Syrii. To jest Turcja, Stany Zjednoczone, Iran i Rosja. To uderzenie nie zmieni strategicznej równowagi - zaznacza. Amerykanie nie chcą dominować w Syrii. Chcą zachować swoją obecność tam, żeby powstrzymywać rozwój wpływów Iranu i możliwe zagrożenie dla Izraela. Tym najważniejszym czynnikiem, który przyciąga USA do bycia militarnie w Syrii nie jest nic innego jak bezpieczeństwo Izraela - podkreśla.

I dodaje, że w tej aktualnej konstelacji sił, które widzimy w Syrii, mamy zbalansowaną obecność Stanów Zjednoczonych. Moim zdaniem USA nie będą chciały wziąć znacząco większej odpowiedzialności za to, co się dzieje w tym kraju, poza tym celem minimum, jakim jest powstrzymywanie Iranu - zaznacza.

Z tego punktu widzenia Rosja nie jest dla nich pierwszoplanowym wrogiem. Zarówno Amerykanie jak i Izraelczycy mają świadomość, że rosyjska obecność w Syrii to nie jest zagrożenie dla Izraela, że to jest nawet w pewnym sensie stabilizujący czynnik - wyjaśnia.

To niewiarygodnie skomplikowana politycznie sytuacja - dodaje. Z jednej strony walka przeciwko Assadowi, który może powstrzymać radykalizację islamską, a z drugiej walka z radykalizacją islamską, która może powstrzymać Assada - zaznacza.

Jak przyznaje, nie wiadomo, kto miałby rządzić w Syrii po ewentualnym upadku prezydenta Bashara al-Assada. To kraj bardzo podzielony, z różnymi mniejszościami etnicznymi. Dlatego sytuacja jest skomplikowana - uważa.

W niedzielę organizacja Syrian American Medical Society (SAMS) oskarżyła syryjskie władze o dokonanie ataku chemicznego na szpital w Dumie we Wschodniej Gucie.

Stany Zjednoczone w odwecie zapowiedziały atak rakietowy na Syrię. W czwartek jednak prezydent Donald Trump łagodził swoje wcześniejsze wypowiedzi stwierdzając na Twitterze, że ewentualne uderzenie militarne przeciwko Syrii może nastąpić "bardzo szybko, albo wcale nie tak szybko". "Nigdy nie mówiłem, że dojdzie do ataku na Syrię" - dodał Trump.

Trump wcześniej kilkakrotnie potępiał sobotni atak chemiczny na będącą bastionem rebeliantów Dumę i ostrzegał, że Stany Zjednoczone odpowiedzą rozwiązaniem siłowym.

We wtorek wieczorem rosyjski ambasador w Libanie Aleksandr Zasypkin oświadczył, że każdy amerykański pocisk rakietowy odpalony w stronę Syrii zostanie zestrzelony, a miejsca, z których rakiety będą odpalane, zostaną wzięte na cel. Ewentualną interwencję w obronie sił rządowych w Syrii zapowiedział także Iran.

Część analityków nie wyklucza eskalacji konfliktu, nawet w trzecią wojnę światową. Do uspokojenia nastrojów przyczynić się może jednak pogarszająca się sytuacja gospodarcza Rosji.

Z powodu wojny domowej w Syrii, która rozpoczęła się w 2011, swój dom opuściło prawie 8 milionów ludzi, a 4 kolejne uciekły za granicę.

(MKam)