Co najmniej 100 osób zginęło, w tym kilkanaścioro dzieci, a kolejnych nawet 500 zostało rannych w ataku z powietrza w prowincji Idlib na północnym zachodzie Syrii. Według źródeł medycznych, mógł to być "atak gazowy". Jak twierdzi agencja AFP, szpital, do którego przewieziono poszkodowanych, został następnie zbombardowany. Minister spraw zagranicznych Francji Jean-Marc Ayrault ostro potępił atak i wezwał do zwołania w trybie pilnym posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ. Rząd prezydenta Baszira la-Asada został także ostro skrytykowany przez administrację Donalda Trumpa. Według Białego domu, ten czyn był "naganny i nie może zostać zignorowany przez cywilizowany świat".

Mieszkańcy Khan Sheikhoun zostali zaatakowani gazem o godzinie 6:30. Podejrzewamy, że użyto sarinu albo chloru - twierdzi Mounzer Khalil, szef lokalnych służ medycznych. 

Ataku na miejscowość Chan Szajchun w kontrolowanej przez syryjskich rebeliantów prowincji (muhafazie) Idlib najprawdopodobniej dokonały syryjskie lub rosyjskie samoloty.

W wyniku ataku wiele osób dusiło się - poinformowało Obserwatorium, powołując się na źródła medyczne, które mówią o "ataku trującym gazem". Organizacja nie poinformowała, o jaki gaz chodzi.

Syryjski rząd wielokrotnie zaprzeczał, że stosuje tego rodzaju broń.

Francja chce zwołania posiedzenia RB ONZ

Minister spraw zagranicznych Francji Jean-Marc Ayrault ostro potępił atak chemiczny w syryjskiej prowincji Idlib i wezwał do zwołania w trybie pilnym posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Syryjska armia zaprzeczyła, jakoby stosowała broń chemiczną. Ministerstwo obrony Rosji oświadczyło, że rosyjskie samoloty nie dokonywały nalotów w pobliżu Chan Szajchun. Źródło w syryjskiej armii oświadczyło we wtorek, że wojsko "nie stosuje, ani nie stosowało" broni chemicznej w przeszłości. Rząd w Damaszku wielokrotnie zaprzeczał, by podległe mu oddziały używały tego rodzaju broni.

Syryjska opozycja oskarżyła o atak reżim prezydenta Baszara el-Asada i również zaapelowała do Rady Bezpieczeństwa ONZ o zwołanie pilnego posiedzenia i wszczęcie dochodzenia w tej sprawie.

W styczniu agencja Reutera informowała, że ONZ i Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) po raz pierwszy uznały, iż odpowiedzialność za użycie broni chemicznej w Syrii ponosi prezydent tego kraju Asad i jego brat. Z raportu wynikało, że za serię ataków z użyciem gazów bojowych, do których doszło w latach 2014-2015, odpowiada Asad, jego młodszy brat Maher el-Asad, który dowodzi elitarną 4. Dywizją Pancerną, a także minister obrony, szef wywiadu wojskowego oraz spora grupa wysokiej rangi oficerów, w tym czterech dowódców sił powietrznych.

Przedstawiciel rządu Asada powiedział wówczas Reuterowi, że oskarżenia ekspertów są bezpodstawne. 

Ostre oświadczenie ze strony administracji Donalda Trumpa

Winę za atak z użyciem broni chemicznej w prowincji Idlib ponosi rząd prezydenta Syrii Baszara el-Asada - ocenił nastepnie Biały Dom. Według amerykańskiej administracji ten czyn był "naganny i nie może zostać zignorowany przez cywilizowany świat".

Bestialskie działania reżimu Baszara el-Asada są konsekwencją słabości i niezdecydowania poprzedniej administracji - powiedział na konferencji prasowej rzecznik Białego Domu Sean Spicer.

"Prezydent (Barack) Obama mówił w 2012 roku, że wyznaczy +czerwoną linię+ przeciwko użyciu broni chemicznej, aby następnie nic nie zrobić - dodał. Jednocześnie odmówił udzielenia odpowiedzi na pytanie, co nowa administracja zrobi w związku z doniesieniami o nowym ataku z wykorzystaniem broni masowego rażenia. Poinformował, że na ten temat prezydent Donald Trump rozmawiał ze swoimi doradcami ds. bezpieczeństwa narodowego.

Według różnych szacunków we wtorkowym ataku chemicznym zginęło od 58 do co najmniej 100 osób, w tym kilkanaścioro dzieci. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka podało, że ataku na miejscowość Chan Szajchun w kontrolowanej przez syryjskich rebeliantów prowincji (muhafazie) Idlib najprawdopodobniej dokonały syryjskie lub rosyjskie samoloty.

Spicer powtórzył jednocześnie pogląd Trumpa, według którego Waszyngton koncentruje się na pokonaniu Państwa Islamskiego (IS) w Syrii, a nie na usunięciu Asada od władzy.

W 2012 roku Obama mówiąc o "czerwonej linii" ostrzegał władze w Damaszku, że jakiekolwiek użycie broni chemicznej pociągnie za sobą poważne konsekwencje. Jednak rok później nie zrealizował gróźb mimo potwierdzenia, że w Syrii doszło do kolejnego ataku z bronią chemiczną - przypomina agencja Reutera.

(mal+j.)