Jeden medal olimpijski przywieziony z Pekinu to najgorszy wynik reprezentacji Polski od igrzysk w Nagano w 1998 roku. Wtedy biało-czerwoni nie wywalczyli ani jednego medalu. Polski sport zimowy podupada. Honoru reprezentacji bronili skoczkowie. Coś drgnęło w łyżwiarstwie szybkim, po sukcesie Zbigniewa Bródki w Soczi. Pozostałe dyscypliny, w których osiągaliśmy sukcesy (biathlon, biegi narciarskie), nie przynoszą już medali. A potencjał jest, co pokazał chociażby Mateusz Sochowicz. Nasz saneczkarz wrócił na tor po koszmarnym wypadku i kontuzji. Wynik może nie zachwycił, ale trudno walczyć z nacjami, które technologicznie są o lata świetlne do przodu. "Musimy nadgonić 30 lat doświadczenia Niemców" - mówi w rozmowie z Pawłem Pawłowskim Sochowicz.

Kiedy Adam Małysz zaczął odnosić sukcesy w skokach narciarskich, FIS nie chciała organizować zawodów w Polsce, bo byliśmy do tego po prostu nieprzygotowani. Dziś skoki narciarskie "ciągną" zimowy sport w naszym kraju. Na pewno można przyczepić się do szkolenia młodzieży i patrzenia w przyszłość w tej dyscyplinie, ale ten materiał traktuje o czymś innym. Są w Polsce dyscypliny zimowe, w których jest gorzej niż w skokach. Nie tylko brakuje młodzieży, ale przede wszystkim brakuje infrastruktury, na której mogliby pracować ci olimpijczycy, od których wymagamy medali.

Saneczkarze nie mają toru

Skoncentrujmy się na saneczkarstwie. Zimowy sport ekstremalny i niszowy - jak większość zimowych dyscyplin. Sam Mateusz Sochowicz nazwał sportowców "grupą popaprańców, którym się chce". Zawodnik we wpisie w mediach społecznościowych użył jednak bardziej dosadnych słów. Problemem tej dyscypliny jest brak toru i brak ludzi, którzy mogliby pracować nad przygotowaniem do igrzysk olimpijskich.

Mamy jednego trenera Marka Skowrońskiego, który jest legendą w świecie sanek. On daje z siebie 110 procent. Robi nam za mechanika, kierowcę, trenera na torze. Czasem jest tak, że facet nie ma kiedy zjeść posiłku, bo stoi na torze podczas ślizgów męskich jedynek, dwójek i potem na ślizgach kobiet. Potrzebujemy mechanika, potrzebujemy trenera przygotowania fizycznego - mówi Sochowicz.

Zamknięte koło

Skoki narciarskie z zapaści wyciągnął Adam Małysz, po sukcesach którego nastąpił rozkwit dyscypliny. Złoty medal Zbigniewa Bródki w Soczi dał impuls do rozwoju łyżwiarstwa szybkiego. Powstała pierwsza w Polsce kryta Arena Lodowa w Tomaszowie Mazowieckim. Pytanie, czy tak powinien wyglądać mechanizm rozwijania polskiego sportu?

Dziś w dużej części wynik zależy od sprzętu. Trudno o sukcesy, kiedy brakuje infrastruktury i sztabu ludzi pracujących z zawodnikami. Polska rzeczywistość wygląda tak, że czekamy na sukces i dopiero później wydajemy pieniądze na rozwój.

To jest perpetuum mobile, tylko działające w drugą stronę. Nie mamy toru, przez to nie mamy sponsorów, którzy chcieliby się gdzieś pokazać. Tor przyciągnąłby też turystów, gdzie można zorganizować komercyjne przejazdy - podkreśla olimpijczyk.

Ile zależy od sprzętu?

Coraz częściej dyscypliny zimowe porównuje się do Formuły 1. O skokach narciarskich, w których ogromną rolę odgrywa sprzęt, mówi się, że to zimowa Formuła 1. Podobnie jest z saneczkarstwem.

Średnio możemy powalczyć z innymi, kiedy sprzęt pod nami nie jedzie. Mogę to łatwo porównać do kierowcy z czołowych teamów Formuły 1, który przesiada się do bolidu Williamsa. Umiejętnościami może nadrobić najwyżej tyle, że znalazłby się w połowie stawki - porównuje Sochowicz.

Według niego już teraz trzeba postawić na szkolenie młodzieży i zacząć budować infrastrukturę. Organizacyjnie i technologicznie jesteśmy niestety zacofani na tyle, że gdybyśmy rozpoczęli intensywne szkolenie oraz budowę toru dziś, to efekty oglądalibyśmy najwcześniej na igrzyskach olimpijskich za 8 lat!

Zobaczcie całą rozmowę z Mateuszem Sochowiczem: