„Zapłaciliśmy cenę za grupę śmierci, organizmu się nie oszuka” – powiedział po olimpijskim ćwierćfinale Robert Mateusiak, który w badmintonowym mikście razem z Nadieżdą Ziębą uległ w Rio de Janeiro malezyjskiej parze Peng Soon Chan i Liu Ying Goh 0:2. „Liczyłam na inny mecz, ale na nogach poruszaliśmy się bardzo słabo, nie dało się ich obudzić. Już przed spotkaniem wiedzieliśmy, że będzie bardzo ciężko się rozruszać, ale było tragicznie” – zaznaczyła Zięba.

Polacy nie mieli szczęścia w losowaniu. Trafili do tzw. grupy śmierci, w której wygrali dwa z trzech pojedynków i zajęli pierwsze miejsce. Byli lepsi od wicemistrzów olimpijskich z 2012 roku Chińczyków Chen Xu i Jin Ma 2:1 oraz Brytyjczyków Chrisa i Gabrielle Adcock 2:1. Ulegli zaś na inaugurację Duńczykom Joachimowi Fischerowi Nielsenowi i Christinnie Pedersen 0:2.

Zapłaciliśmy cenę za grupę śmierci i tego systemu. To jedyna konkurencja, która po pierwszej fazie turnieju nie miała dnia wolnego. Debliści odpoczywają, łapią świeżość. A my wszystko dzień po dniu. Nie dało się. Organizmu się nie oszuka, nie będę mówić, że jestem najstarszy i najbardziej to wszystko odczuwam. Trochę tego żałujemy, choć to nie jest żadnym usprawiedliwieniem - podkreślił Mateusiak. To boli, ponieważ - jak oboje twierdzą - Malezyjczycy byli w ich zasięgu. Ale w niedzielę wykorzystali po prostu sytuację.

U nich było widać świeżość. W trzech meczach zagrali sześć setów. U nas było jedno wielkie wariactwo, horror za horrorem. Jesteśmy zawiedzeni. Ostatnie igrzyska olimpijskie, czwarty ćwierćfinał, trzeci z Nadią i liczył się dla nas tylko medal, tym bardziej po takiej grupie. Oczekiwaliśmy od siebie więcej. Wiem, że byliśmy w stanie awansować do strefy medalowej. Żałujemy. Nasza przygoda olimpijska się kończy - podsumował Mateusiak.

Zięba zauważyła, że "pech" zaczął się już w trakcie losowania stron. Po raz pierwszy w turnieju olimpijskim to nie oni wybierali, gdzie chcą zaczynać spotkanie. Malezyjczycy wybrali dokładnie tę stronę, którą chcieli wziąć Polacy.

Już po pierwszych 11 punktach wiedzieliśmy, że jest ciężko, tym bardziej, że przegraliśmy naszą stronę. Zaczęliśmy teoretycznie na lepszej i w drugim secie nas dobili - przyznała.

Wybieraliśmy zawsze na początku stronę gorszą, by w drugim secie przycisnąć rywali i kończyć mecz. Jest tutaj klimatyzacja i lotka na to reaguje. Zdecydowanie ucieka na bok, więc jak się gra pod wiatr, jest ciężej, bardziej pasywnie - wspomniał 40-letni Mateusiak, najstarszy zawodnik w polskiej reprezentacji. Zaznaczył jednocześnie, że teraz nie ma co gdybać i ma nadzieję, że przynajmniej kibicom przysporzyli w Rio trochę radości.

Wielu przyszło nas wspierać. Były osoby z misji, a także z innych dyscyplin. Dodawało nam to kopa, tym bardziej, że na trybunach słyszeliśmy ciągle "Polska, Polska". Nie byliśmy jednak w stanie dać więcej z siebie. Malezyjczycy zagrali kapitalnie, punktowali nas z tyłu i na siatce, a nam zabrakło szybkości - analizował.

(mn)