Urzędnicy i główny wykonawca firma Max Bögl nie mogą się porozumieć co do ostatecznej ceny za budowę stadionu we Wrocławiu. Wielotygodniowe negocjacje nie przyniosły efektu. Sprawę ma więc rozstrzygnąć sąd arbitrażowy. A w grę wchodzi kilkanaście milionów złotych.

Na liście spornych wycen jest około stu pozycji - na przykład sprawa wykładziny czy szafek w szatniach, które wykonano z materiałów gorszej jakości, niż przewidywał projekt. Urzędnicy uważają, że faktura za tę usługę powinna być niższa. Z kolei wykonawca nie przyjmuje tego do wiadomości.

Na stadionie nie ma także kanału technicznego, w którym miały znajdować się kable elektryczne czy telefoniczne. Miasto twierdzi więc, że nie ma za co płacić. Wykonawca przyznaje, że kanału nie ma. Firma twierdzi jednak, że poniosła koszty związane z osuszaniem terenu, więc należą się jej pieniądze.

Paweł Czuma z magistratu tłumaczy, że na razie trudno oszacować całą sporną kwotę. Wykonawca generalny stadionu nie dostarczył bowiem jeszcze faktur za wszystkie wykonane roboty.

Protokół rozbieżności zawiera sprawy najdrobniejsze, gdzie w grę wchodzą kwoty po kilkaset lub kilka tysięcy złotych, ale i te bardzo poważne - jak wspominany kanał techniczny warty kilka milionów złotych.

Oddanie sprawy do sądu arbitrażowego jest rozwiązaniem polubownym. Obie strony sporu umawiają się, że zaakceptują werdykt sądu w Krajowej Izbie Gospodarczej niezależnie od tego, dla której z nich będzie on korzystny.