Z zasady nie interesuję się futbolem, nie przeżywam dreszczu emocji, gdy grają nasi, nie płaczę, gdy na trybunach śpiewają Mazurka Dąbrowskiego. Powiedzieć, że mam to w nosie, to - jak mawia osoba, o której poniżej - nie powiedzieć nic. Miesiąc piłkarskiego święta będzie koszmarem. A raczej byłby, gdyby nie...

...Jerzy Pilch - kibic nad kibicami, który jest w stanie zainteresować piłką nożną najbardziej niezainteresowanych. I nie tylko ja tak mam. Kilkoro moich przyjaciół, którzy mają takie pojęcie o futbolu jak ja, czyli nie mają go wcale - ze zrozumieniem (!) i wielką przyjemnością czyta teksty Pilcha o piłce nożnej. I może nie daje się ponieść futbolowym emocjom (tego byłoby za wiele), ale na pewno z większym zrozumieniem podchodzi do tej zadziwiającej przypadłości, jaką jest kibicowanie.

Moi znajomi nigdy nie oglądają meczów - ani na żywo, ani w telewizji. Nie znają przepisów rządzących piłką, nazwisk piłkarzy, nie wiedzą, kto jest w czołówce polskiej ligi, o zagranicznych nie wspominając. Rubryki sportowe w gazetach omijają z daleka, podobnie serwisy sportowe w telewizji, a jednak od tekstów Pilcha o piłce nie mogą oderwać oczu.

Dlaczego z taką przyjemnością czytam w "Dzienniku" Pilcha o jego zerwaniu z Cracovią - drużyną z mojego miasta, która mnie kompletnie nie interesuje? Jedyne co mam do powiedzenia na temat Cracovii to to, że mają naprawdę piękny nowy stadion, obok którego przejeżdżam każdego dnia. Oceniam go oczywiście z zewnątrz, bo jak wygląda od środka, pojęcia zielonego nie mam. Co takiego ma Pilch, czego nie mają inni kibice, najbardziej zapaleni z zapalonych, najbardziej wierni z wiernych? Dlaczego nie potrzebuję futbolu, by poczuć to futbolowe "coś" i wystarczy mi do tego lektura "Dziennika"?

Proszę, oto odpowiedź. Ja wiem, że prawdziwy kibic stoi przy swoim klubie bez względu na wszystko. Dochodzę jednak do wniosku, że upór stania przy Cracovii jest uporem debila. Za stary jestem na być może szlachetne, ale psychiatryczne wytrwałości (...) Olewam ich, olewam mój klub ukochany i czuję się jak prekursor olewania klubu ukochanego. Pół wieku na to zaszczytne stanowisko pracowałem. Miliony kibiców miewały, nieraz co tydzień, taką wolę, mnie się udało - pisze Pilch w "Dzienniku" o końcu, jak się później okaże ogłoszonym przedwcześnie, swojej miłości do Cracovii.

Otóż cała tajemnica polega chyba na tym, że to jest poezja, prawdziwa poezja polskiej prozy. Ten język, ten dowcip, ta ironia, ten dystans przy braku dystansu. Polecam lekturę "Dziennika" wszystkim tym, którzy na samo hasło Euro 2012 wpadają w czarną rozpacz. Kochani, z Pilchem bezboleśnie przetrwacie Euro! I na pewno fragmenty z piłką nożną w roli głównej ubawią Was do łez, choć futbol nic a nic Was nie obchodzi. Gdyby jeszcze pisarz zechciał na bieżąco komentować wydarzenia tych mistrzostw mogłyby stać się one nawet miłym doświadczeniem, a na pewno dużo bardziej znośnym. Może nawet nie umknęłoby mi, czy Polacy wyszli z grupy....