Stewardessy Air France żądają wstrzymania lotów do Gwinei z powodu zaostrzającej się tam epidemii eboli. Alarmują, że są bardziej zagrożone niż pielęgniarki – nie mają bowiem strojów ochronnych, a kontrole na lotniskach są ich zdaniem nieskuteczne.

Francuskie stewardessy oburzają się, że jako jedyne zabezpieczenie dostały papierowe maski i cienkie kauczukowe rękawice, co nie chroni ich w razie pojawienia się objawów eboli wśród pasażerów. Przedstawicielki branżowego związku zawodowego alarmują również, że urządzenia służące do mierzenia temperatury podróżnych na afrykańskich lotniskach czasami źle funkcjonują.

Do tego - jak podkreśla sekretarz generalna Krajowego Związku Personelu Pokładowego Linii Komercyjnych - Siła Robotnicza (SNPNC-FO) Christelle Auster - chora osoba może zażyć przed lotem leki zbijające gorączkę, by wpuszczono ją do samolotu i by móc polecieć do Francji, gdzie będzie natychmiast leczona w dużo lepszych warunkach niż w Afryce.

Już kilka dni temu podróżna, u której nie stwierdzono gorączki na lotnisku w stolicy Gwinei - Konakry - została zatrzymana na badania z powodu wysokiej temperatury po wylądowaniu na podparyskim lotnisku im. Charlesa de Gaulle’a. Lot powrotny do Konakry został z tego powodu odwołany. Wcześniej - m.in. właśnie z powodu protestów związkowców - linie Air France wstrzymały już loty do Sierra Leone.

(acz)