Sąd w Belfaście rozpoczyna dziś rozpatrywanie skargi północnoirlandzkich polityków przeciwko planom uruchomienia procedury Brexitu przez rząd w Londynie, z pominięciem parlamentu. To początek szeregu podobnych do siebie rozpraw, które mają zbadać konstytucyjne implikacje wyniku czerwcowego referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.

Sąd w Belfaście rozpoczyna dziś rozpatrywanie skargi północnoirlandzkich polityków przeciwko planom uruchomienia procedury Brexitu przez rząd w Londynie, z pominięciem parlamentu. To początek szeregu podobnych do siebie rozpraw, które mają zbadać konstytucyjne implikacje wyniku czerwcowego referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.
Budynek parlamentu w Londynie /Matt Crossick /PAP

Irlandzcy politycy domagają się, aby drogą głosowania Izba Gmin zadecydowała o uruchomieniu art. 50 Traktatu Lizbońskiego, który nieuchronnie doprowadzi do Brexitu. Dwie trzecie posłów zasiadających w izbie niższej parlamentu brytyjskiego opowiada się za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Podobne skargi rozpatrzą również angielskie sądy, a jeśli zostaną one odrzucone w pierwszej instancji, ostateczną decyzję podejmie w grudniu najwyższy Sąd Apelacyjny.

Przemawiając podczas kongresu Partii Konserwatystów, premier Theresa May podkreśliła, że uruchomienie procedury Brexitu leży w gestii rządu, a nie Izby Gmin czy Izby Lordów. Sprecyzowała także, iż stanie się to przed końcem marca 2017 roku. 

Mieszkańcy Ulsteru, podobnie jak Szkoci i londyńczycy zagłosowali za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Irlandia Północna jest natomiast regionem, który dotknięty zostanie Brexitem na wielu poziomach. Tam bowiem przebiegać będzie przyszła, pilnie strzeżona granica miedzy Zjednoczonym Królestwem a Wspólnotą, a jednym z fundamentalnych ustaleń porozumienia, które przyniosło kres bratobójczym walkom w Ulsterze, było zlikwidowanie fizycznej granicy miedzy Republiką Irlandii a północą wyspy.

Politycy obawiają się powrotu napięć miedzy katolikami i protestantami, które przez ponad 30 lat pochłonęły w Ulsterze tysiące ofiar. Tymczasem premier Theresa May nie pozostawia Brytyjczykom żadnych złudzeń. Jej zdaniem Brexit jest przesądzony i to tylko kwestia czasu, kiedy stanie się faktem. Skargi, które napływają do brytyjskich sądów, nie mają na celu obalenia wyniku referendum - 52 proc. Brytyjczyków zagłosowało za Brexitem, 48 proc. było przeciw. Jak podkreślają prawnicy, chodzi o dopilnowanie konstytucyjnego porządku, w którym to parlament, a nie rząd, powinien podejmować decyzje o sprawach tak ważnych dla państwa.

Zdaniem strony rządowej to niedemokratyczna próba powstrzymania Brexitu. Nawet jeśli sądy uznają skargi wniesione przeciwko rządowi i doszłoby do głosowania w parlamencie, trudno określić jak zachowaliby się posłowie, którzy są zwolennikami dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej.

Wynik referendum jest niepodważalny, a prawie każdy z nich reprezentuje wyborców, którzy w większości opowiedzieli się za Brexitem. Takie głosowanie musiałoby wziąć pod uwagę te dwa czynniki. Pozostałymi, nie mniej ważnymi argumentami, byłoby znaczenie Brexitu dla gospodarczej przyszłości Wielkiej Brytanii i jego konstytucyjne konsekwencje dla całego Zjednoczonego Królestwa.

(łł)