Były minister sportu pokłócił się z posłanką PiS Beatą Kempą. Mirosław Drzewiecki i Kempa posprzeczali się o finansowanie Narodowego Centrum Sportu. Do awantury doszło podczas przesłuchania Drzewieckego przez sejmową komisję śledczą badającą nieprawidłowości wokół prac nad zmianami w tzw. ustawie hazardowej.

Awantura odbyła się przy wykresie przygotowanym przez byłego ministra. Posłanka Kempa dopytywała, dlaczego Drzewiecki nie chciał finansować budowy obiektu z dopłat do gier na automatach.

Ostrą wymianę zdań przerwał dopiero szef komisji Mirosław Sekuła.

Wcześniej Kempa pytała Drzewieckiego o znajomość języka włoskiego i spotkania z premierem Włoch Silvio Berlusconim. Wzbudziło to wątpliwości Sekuły. Poseł PO zastanawiał się, czy te pytania wiążą się ze sprawą "afery hazardowej". Kempa odpowiedziała, że wiążą się, ale mogłaby to uzasadnić na zamkniętym posiedzeniu komisji. Dodała, że może złożyć taki wniosek, jeśli odpowiedzi Drzewieckiego uzna za niewystarczające.

Czy znany jest panu pseudonim "Ricardo"? Czy znana jest panu taka osoba? Kogo tak nazywano? - chciała się Kempa. Drzewiecki podkreślił, że nic nie wie na ten temat. Czy zna pan język włoski? Czy kiedykolwiek na spotkaniach związanych z pełnieniem przez pana funkcji rozmawiał pan z premierem Włoch Berlusconim? - dopytywała posłanka PiS. Drzewiecki odpowiedział, że włoskiego polityka spotkał tylko raz w życiu, a włoskiego nie zna.

Przesłuchanie Drzewieckiego trwało blisko 10 godzin. W jego trakcie okazało się, że dostał on materiały z resortu sportu, mimo że już nie był jego szefem. Są to dokumenty, których nie mają śledczy posłowie. Drzewiecki, pytany o to przez śledczych, plątał się i nie mógł sobie przypomnieć, kiedy je otrzymał. Dostałem je przed sprawą, z ministerstwa, przed wcześniejszym przesłuchaniem - stwierdził Drzewiecki.

Pisma pochodzą z 6 października 2009 r. Skierowane są do szefa Kancelarii Premiera Tomasz Arabskiego. Ich nadawcy to Monika Rolnik, dyrektor generalna ministerstwa sportu i Rafał Wosik, szef departamentu prawno-kontrolnego w tym resorcie. W tych pismach wyjaśniają, że 30 czerwca doszło do nieporozumienia, w wyniku którego Drzewiecki mógłby być posądzony o chęć rezygnacji z dopłat, choć nie miał takiej intencji.

Wcześniej były minister oświadczył przed komisją, że jego spotkanie z premierem 19 sierpnia 2009 r. składało się z dwóch części, a ówczesny wicepremier i szef MSWiA Grzegorz Schetyna uczestniczył tylko w drugiej.

Według kalendarium opublikowanego przez kancelarię premiera w październiku po wybuchu tzw. afery hazardowej 19 sierpnia 2009 Donald Tusk spotkał się z Drzewieckim i poprosił go o wyjaśnienie zmiany jego stanowiska w sprawie dopłat do gier. Autor tego kalendarium, sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki wyjaśniał, składając zeznania przed komisją, że nie uwzględnił informacji o udziale Schetyny w tym spotkaniu, bo nie wiedział o tym.

Drzewiecki relacjonował, że spotkanie z premierem rozpoczęło się około godziny 16.00 i odbyło się w gabinecie szefa rządu. Zostałem poproszony przez pana premiera. Pan premier był sam w gabinecie i poprosił mnie o przedstawienie, co się dzieje z ustawą o grach i zakładach wzajemnych - powiedział były szef resortu sportu.

Jak zeznał, później do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przyjechał wicepremier Grzegorz Schetyna i gdy premier dostał informacje o tym, poprosił wicepremiera na spotkanie. W drugiej części rozmawialiśmy o dofinansowaniu stadionu narodowego - powiedział Drzewiecki. Ponieważ z wicepremierem współpracowałem w sprawie Euro2012 przez dwa lata, było naturalne, że rozmawialiśmy o tym - zaznaczył.

Były minister sportu zeznał, że nigdy nie rozmawiał z byłym szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim na temat prac nad zmianami w ustawie hazardowej. Jak zaznaczył, w przeciwieństwie do Chlebowskiego, hazard nie interesował go w ogóle od momentu, gdy został posłem.

Drzewiecki powiedział również, że podpisane przez niego pismo do wiceministra finansów Jacka Kapicy z 30 czerwca 2009 r. w sprawie wykreślenia dopłat z projektu nowelizacji ustawy hazardowej, dotyczyło rezygnacji z budowy drugiego etapu Narodowego Centrum Sportu. Jak zaznaczył, treść tego pisma była wynikiem nieporozumienia pomiędzy urzędnikami ministerstwa sportu oraz "zwykłego ludzkiego błędu".

Były minister mówił, że fundusze z dopłat do gier (przewidziane w projekcie zmian w ustawie hazardowej) miały być przeznaczone na realizację II etapu budowy NCS, czyli takich inwestycji jak hala widowiskowo-sportowa i kryta pływalnia. Jak podkreślał, było to błędnie utożsamiane z finansowaniem inwestycji związanych z przygotowaniem do Euro2012. Zaznaczył, że w uzasadnieniu do projektu nowelizacji ustawy o grach drugi etap budowy NSC był wskazany jako cel, na który miały być przeznaczone wpływy z dopłat.

"Kamiński dokonał prowokacji politycznej"

Mirosław Drzewiecki oświadczył wcześniej, że nie był źródłem przecieku o działaniach CBA w tzw. aferze hazardowej. Jego zdaniem, były szef CBA Mariusz Kamiński "barwnie i sugestywnie przedstawił komisji śledczej scenariusz wymyślonych wydarzeń".

Problem w tym, że działy się one jedynie w jego głowie. Uczynił to, nie mając cienia dowodów, bo też nie ma żadnych dowodów - ocenił były minister sportu, odnosząc się do wersji dotyczącej przecieku w tzw. aferze hazardowej, przedstawionej przez Kamińskiego podczas przesłuchania przed komisją.

Drzewiecki oskarżył byłego szefa CBA mówiąc, że ten wykorzystał Biuro do "przeprowadzenia przemyślanej i zrealizowanej z bezwzględną konsekwencją prowokacji politycznej". Dowodem tego - zdaniem Drzewieckiego - jest to, że on sam był podsłuchiwany.

"Z Sobiesiakiem spotykaliśmy się tylko na turniejach golfa"

Były szef resortu sportu oświadczył również, że mimo iż na podstawie stenogramów rozmów podsłuchanych przez CBA jego znajomość z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem może sprawiać wrażenie "dużej zażyłości", naprawdę sprowadzała się do spotkań na turniejach golfa i innych imprezach sportowych. Zapewniał, że nie bywał u Sobiesiaka w domu, ani w jego pensjonacie. Nie rozmawialiśmy na temat jego interesów, także tych związanych z hazardem. Nie pomagałem mu w sprawach związanych z jego działalnością gospodarczą - dodał.

Równocześnie Drzewiecki przyznał, że Sobiesiak zwrócił się do niego, aby załatwił pracę jego córce. W normalnej rozmowie prosił mnie, czy nie warto by pomóc jego córce, bo ona jest dobrze wykształcona, ma bardzo wysokie kwalifikacje. W pierwszym momencie nawet wziąłem CV i mówię "OK.", zakładając od razu, że nie może to być miejsce pracy w podległym mi ministerstwie ani w żadnych instytucjach, gdzie minister sportu ma wpływ na coś - tłumaczył Drzewiecki.

Były szef resortu sportu twierdzi, że sprawą zajmował się jego asystent Marcin Rosół, a on sam szczegółowo się nią nie interesował. Jak Rosół przeczytał to CV, to powiedział, że takiego człowieka nam trzeba. Moja odpowiedź była natychmiastowa: ponieważ to jest córka mojego znajomego, to tylko z tego tytułu nie wchodzi w grę, żebyśmy mogli zaproponować jej pracę u siebie - dodał. Drzewiecki zauważył, że takich ludzi jak Magdalena Sobiesiak "w ogóle potrzeba", bo - jak mówił - ukończyła ona prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, studiowała prawo w USA i zrobiła studia MBA.

Według Drzewieckiego, prośba Sobiesiaka dotyczyła znalezienia pracy dla jego córki, ale nie konkretnie w Totalizatorze Sportowym. Drzewiecki pytany czy wie, dlaczego kandydatura Magdaleny Sobiesiak została ostatecznie wycofana z konkursu na stanowisko w zarządzie Totalizatora Sportowego, odpowiedział: W momencie kiedy pan Rosół mnie poinformował, że pani Sobiesiakowa złożyła aplikację w konkursie do Totalizatora, to moja odpowiedź była taka, że to jest głupi pomysł. Jak uzasadniał Drzewiecki, resort ma w Totalizatorze jednego członka rady nadzorczej. W związku z tym uważałem, że nie powinna startować w takim konkursie, bo to by nas stawiało w złym świetle - tłumaczył były minister. Zapewniał też, że nie wiedział o tym, aby Sobiesiak chciał przekonać część członków rady nadzorczej TS do kandydatury swojej córki. Były minister sportu zeznał też, że on sam spotkał Magdalenę Sobiesiak tylko raz, kilka lat temu, gdy ona studiowała w USA, a on przy okazji podróży do Stanów przekazał jej paczkę, prawdopodobnie z lekarstwami. Pytany, czy wiedział o spotkaniu Rosoła z Magdaleną Sobiesiak 24 sierpnia w restauracji "Pędzący królik" (według byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego wtedy doszło do przecieku o akcji CBA), Drzewiecki odpowiedział: Nie wiedziałem, że to spotkanie odbywa się tego dnia i w tym miejscu. Mówił, że wiedział jedynie, iż Rosół po tym jak powiedział mu, że córka Sobiesiaka nie powinna aplikować do Totalizatora, będzie się z nią kontaktował, aby to przekazać. Drzewiecki powiedział też, że Rosół nie był przez nikogo rekomendowany do pracy w ministerstwie sportu. Dodał, że ministerstwo szukało młodych ludzi, którzy mają dużo energii i znają się na robocie, a Rosół spełniał te warunki. Dodał, że znał Rosoła z pracy w klubie parlamentarnym PO. Drzewiecki przyznał, że zatrudniając Rosoła wiedział, iż prokuratura prowadziła postępowanie dotyczące możliwości wyprowadzenia pieniędzy podczas jednej z kampanii wyborczych PO. To było postępowanie w sprawie, nie przeciw komukolwiek (...) To postępowanie zostało umorzone, ponieważ nie wykazano żadnego naruszenia prawa z braku dowodów - podkreślił.

Resort sportu działał wbrew interesom branży hazardowej

Drzewiecki zeznał, że 18 sierpnia 2009 r., po posiedzeniu Rady Ministrów, premier Donald Tusk polecił mu przygotowanie informacji na temat toku prac w resorcie sportu nad projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Jak mówił, premier przyjął jego sprawozdanie - zawierające kalendarium oraz wszelkie ustalenia i dane otrzymane od urzędników- do wiadomości, a on tę sprawę uznał za zakończoną.

Były minister powiedział, że jego resort chciał wydłużenia czasu obowiązywania rozszerzonego katalogu gier objętych dopłatami, aby zabezpieczyć drugi etap budowy Narodowego Centrum Sportu (inwestycje wokół stadionu narodowego). Jak przekonywał, było to działanie wbrew interesom branży hazardowej.

Zaproponowaliśmy wydłużenie czasu obowiązywania dopłat o trzy lata. Czy takie działanie było działaniem w interesie branży hazardowej? Czy w ten sposób polepszamy czy pogarszamy jej sytuację? To jest wbrew interesom branży hazardowej, bo nie jej interesów broniliśmy - przekonywał Drzewiecki.

Były szef resortu sportu zeznał również, że gospodarzem projektu zmian w ustawie hazardowej i inicjatorem wprowadzenia dopłat do gier od początku było ministerstwo finansów, a nie ministerstwo sportu.

Drzewiecki powiedział, że 8 maja 2008 r. w trakcie debaty nad założeniami budżetu państwa na 2009 rok na prośbę ministra finansów Jacka Rostowskiego odbyło się spotkanie w ministerstwie finansów. Wzięli w nim udział, oprócz niego i Rostowskiego, m.in. ówczesny szef gabinetu politycznego ministra sportu Adam Giersz oraz wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska.

Rozmawialiśmy głównie o finansowaniu inwestycji związanych z Euro 2012. Minister finansów przekonywał mój resort do zmiany stanowiska, to znaczy do poparcia koncepcji finansowania tych inwestycji z dopłat do gier. My stanowczo podtrzymywaliśmy nasze stanowisko, że w grę wchodzi jedynie finansowanie budżetowe, jeżeli projekt Euro 2012 ma być zrealizowany na czas - powiedział Drzewiecki.

"Nie jestem sprawcą afery hazardowej"

Były szef resortu sportu oświadczył także, że kiedy CBA poinformowało premiera, iż w wyniku nieprawidłowości przy pracach nad ustawą hazardową Polsce grozi utrata prawie 0,5 mld zł na inwestycje związane z Euro 2012, inwestycje te od ponad roku były w 100 procentach gwarantowane w budżecie państwa. W mojej ocenie mogło to być świadome przygotowanie gruntu do ataku na rząd i premiera Donalda Tuska - dodał.

Drzewiecki powiedział również, że gdy objął stanowisko szefa resortu, jego najważniejszym zadaniem było zabezpieczenie finansowania przygotowań do Euro2012. Przekonywał, że jedynym źródłem stabilnego finansowania tych inwestycji mógł być budżet państwa, a nie dochody z nieistniejącej noweli ustawy hazardowej, czyli dopłat do gier.

Były minister sportu mówił w swojej swobodnej wypowiedzi, że jego absolutnym priorytetem było zabezpieczenie procesu przygotowań Polski do organizacji finałowego turnieju mistrzostw Europy w piłce nożnej. Dodał, że aby skutecznie zrealizować to zadanie, skupił się na rzeczy kluczowej, czyli na zagwarantowaniu pewnego, bezpiecznego i stabilnego finansowania inwestycji, bez których nie byłoby Euro2012 w Polsce, czyli stadionów dostosowanych do wymogów UEFA. W jego ocenie takim pewnym źródłem mógł być tylko budżet państwa.

Drzewiecki oświadczył także, że nie jest sprawcą tzw. afery hazardowej. Dodał, że wbrew temu, co powiedział były szef CBA Mariusz Kamiński, nie był "załatwiaczem" ani lobbystą przy projekcie zmian w ustawie hazardowej.

Były minister pomimo choroby zdecydował się dziś odpowiadać na pytania posłów z komisji. Według Centralnego Biura Antykorupcyjnego razem ze Zbigniewem Chlebowskim miał lobbować na rzecz branży hazardowej.

Mirosław Drzewiecki zdaniem byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego miał pomagać w załatwieniu posady w Totalizatorze Sportowym córce hazardowego biznesmena Magdalenie Sobiesiak. Mógł być również jednym z ogniw w łańcuchu przecieku o akcji CBA dotyczącej kontaktów biznesmenów z branży hazardowej z politykami Platformy Obywatelskiej.

W toku prac nad ustawą nazwisko Drzewieckiego przewija się w kontekście katalogu gier objętych dopłatami. Biznesmenom zależało, żeby on nie został poszerzony. W sprawie dopłat były minister sportu wysłał cztery pisma do resortu finansów.

To drugie podejście do przesłuchania Drzewieckiego. W zeszłym tygodniu były minister sportu poprosił, o przesunięcie terminu spotkania ze śledczymi. Tłumaczył to złym stanem zdrowia. We wtorek pojawiła się wątpliwość, czy Drezwiecki stawi się przed śledczymi. Do komisji trafiło zwolnienie lekarskie Drzewieckiego wystawione do 31 stycznia. Recznik rządu zapowiedział, że mimo to polityk PO odpowie na pytania śledczych.

W czwartek komisja zrezygnowała z przesłuchania kilku świadków: byłego wicepremiera i szefa MSWiA Ludwika Dorna, byłej minister edukacji Krystyny Łybackiej i byłego wicedyrektora biura prasowego Kancelarii Prezydenta Marcina Rosołowskiego.

Przed śledczymi nie staną też Radosław Marlenga i Janusz Odzionek, którzy pracowali nad nowelizacją ustawy hazardowej w specjalnym zespole powołanym w resorcie finansów jesienią 2006 r. przez ówczesną minister Zytę Gilowską. To efekt jednego z posiedzeń, na którym do kilku świadków - głównie byłych posłów - sejmowi śledczy nie mieli merytorycznych pytań, albo było ich bardzo niewiele.