"Lubię to robić. Chcę nadal to robić" - mówi o rządzeniu kanclerz Niemiec. Wszystko wskazuje na to, że Mutti (Mamuśka) Merkel pozostanie na stanowisku na trzecią kadencję i rzeczywiście będzie nadal rządzić najważniejszym krajem Europy i resztą kontynentu tak jak lubi, czyli konsekwentnie i zdecydowanie. Jakie wyzwania czekają Mamuśkę w dziedzinie gospodarczej?

Po wyborach Niemcy muszą uporać się z kilkoma problemami, które zagrażają gospodarczej pozycji kraju w Europie i na świecie. Pierwszy z nich to uzależnienie od eksportu. Największa gospodarka Unii Europejskiej na eksporcie wyrosła, w dużej mierze karmiąc się sprzedażą na południe Unii, do krajów którym wspólna waluta i niemieckie banki wydatnie pomagały wzmocnić ich siłę nabywczą, wbrew słabej produktywności.

W obliczu uwiądu południa, Niemcy zwiększają sprzedaż poza Europę. Bardzo ważnym partnerem Berlina stały się Chiny. Ekonomiści w Niemczech coraz częściej postulują jednak, by wzmocnić wreszcie wewnętrzny rynek, skłonić niemieckich konsumentów do większych zakupów. Miałyby temu służyć wprowadzenie płacy minimalnej, a także podwyżki płac. Wbrew pozorom, niemieckie wynagrodzenia nie są bowiem wysokie w stosunku do wydajności pracy, co stało się możliwe dzięki wieloletniej powściągliwości i odpowiedzialności związków zawodowych.

Wyższe płace mają prowadzić nie tylko do wzmocnienia wewnętrznego rynku, ale też ograniczenia sfery ubóstwa. Bezrobocie w Niemczech jest niewielkie, średnia godzinowa płaca to ok. 30 euro, dlatego nam w Polsce, trudno w to uwierzyć; ale w ostatnich latach przybyło w Republice Federalnej pracowników, którzy za swoje płace mogą żyć na poziomie ledwie podstawowym. Socjaldemokraci w kampanii mocno grają na nastrojach tej części społeczeństwa, postulując nie tylko wprowadzenie płacy minimalnej, ale też podniesienie podatków dla bogatszych, a także - skąd my to znamy - ograniczenie powszechności czasowych umów o pracę.

Kolejnym wyzwaniem dla Niemiec są kwestie energetyczne. Decyzja o odejściu od atomu do 2022 roku ciągnie w dół "fabrykę Europy". Berlin zakłada, że źródła odnawialne to przyszłość i warto być w awangardzie, budując sektor, który już dziś zatrudnia ponad 300 tysięcy ludzi i który do 2050 roku ma zaspokajać niemal całe zapotrzebowanie kraju na energię. Z drugiej strony w czasie kryzysu niemieckie koncerny mają kłopoty z utrzymaniem kosztownych eksperymentów, choćby z energią słoneczną, a ceny prądu godzą nie tylko w budżety rodzinne, ale i konkurencyjność przemysłu. Według wyliczeń koncernu Siemens, koszty energii w Niemczech są wyższe niż w sąsiedniej Francji i trzy razy większe niż w USA. Niemcy tym bardziej stają się przez to skazane na współpracę z Rosją, co koliduje z ambicjami wzmacniania wpływów Berlina szczególnie w naszej części Europy. Coraz częściej mówi się, że obecny kurs energetyczny jest nie do utrzymania i konieczne będą przełomowe decyzje, choćby sięgnięcie po złoża węglowodorów w łupkach, których pokłady kilka lat temu, bez rozgłosu, były już w Niemczech badane.

Na koniec - problem znany całej Europie, który na dłuższą metę stanowi największe zagrożenie dla kraju. Chodzi o demografię. Mimo zwiększania zachęt i świadczeń dla matek i rodzin, stopa przyrostu naturalnego jest zbyt niska dla podtrzymania dobrobytu. Niemcy wydają się być skazane na zwiększenie imigracji, a dotychczasowe doświadczenia z integracją urodzonych poza granicami Bundesrepubliki nie są budujące.