Trudno uwierzyć, że główną postacią, która stoi za dopalaczami w Polsce jest jedna osoba. To zaledwie 23-letni Dawid Bratko z Łodzi. "Król dopalaczy" ostatnio hucznie świętował drugie urodziny swojej firmy - pisze "Super Express". W tym samym czasie w Łaziskach umierała kolejna ofiara dopalaczy.

W luksusowym, pełnym przepychu czterogwiazdkowym hotelu nad Zalewem Zegrzyńskim urządzono fetę dla kilkudziesięciu pracowników i kontrahentów. W hotelu, w którym najtańszy nocleg kosztuje 300 zł, nie brakowało dobrej zabawy, strawy i alkoholu.

Szef sieci dopalaczy chwalił swoich pracowników i kontrahentów, ale przygotował dla nich nie tylko dobre słowo. Sprzedawcy wzięli udział w loterii, a szczęśliwiec wylosował nowiutkiego srebrnego mercedesa smarta za 60 tys. złotych.

Jak ustalił "Super Express" nikt z uczestników zabawy nie skusił się na dopalacze.

W ubiegłym roku zarobił na dopalaczach 5,5 mln złotych

Dawid Bratko - jak przypomina "Polska The Times" - zarządza siecią stu kilkudziesięciu sklepów, zaś do innych dostarcza hurtowo towar. Jego ubiegłoroczny zysk na czysto jest szacowany na 5,5 mln zł. Prowadzi wystawny tryb życia.

Z dopalaczami pierwszy raz zetknął się na Wyspach Brytyjskich. Pracował tam jako barman. Wrócił do kraju i w październiku 2008 r. otworzył swój pierwszy sklep na ul. Piotrkowskiej w Łodzi.

Interes z dopalaczami szedł tak dobrze, że mógł błyskawicznie otwierać kolejne punkty. I to nie tylko w dużych ośrodkach, ale także w małych miasteczkach.

Jego firma jest profesjonalnie zorganizowana. Ma wystawną siedzibę, zatrudnia dobrych adwokatów i oczywiście chemików, którzy natychmiast reagują na zmiany w przepisach.

Dawid Bratko o klientach sklepów z dopalaczami mówi wprost: To debile! Sam oczywiście nie zażywa tych środków - pisze "Polska The Times".