Ukraińskie władze ściągają do Kijowa swoich zwolenników, by pokazać siłę. "Nie chcemy, by budynki administracji przechwytywali ludzie tam wysłani. Jesteśmy przeciwko niszczeniu historycznych pomników, sprzedawanych potem w internecie. Jestem przeciw rozpadowi i bezwładowi" – mówili RMF FM demonstrujący w Kijowie zwolennicy władz. Opozycja nazywa tych młodych ludzi tituszkami – chuliganami ściąganymi na demonstracje za pieniądze.

Ołeksandr Turczynow z Batkiwszczyny, partii byłej premier Julii Tymoszenko, mówi, że władza, korzystając z pomocy tituszek, zaczyna posługiwać się metodami terrorystycznymi.

Po raz pierwszy od lat czuć ducha zmiany

Z drugiej strony pojawiają się głosy, że protesty w Kijowie pierwszy raz od czasu pomarańczowej rewolucji są spontaniczne, bo przez ostatnich kilka lat również były raczej kupowane. Tak twierdzą mieszkający na Ukrainie Polacy, z którymi rozmawiał nasz dziennikarz Krzysztof Berenda. Przekonują, że w tym, co teraz dzieje się na ulicach Kijowa, czuć ducha zmiany - prawdziwą rewolucję, o której wcześniej nie było mowy.

Wcześniejsze protesty były organizowane raczej jak eventy marketingowe. Ludzie dostawali transparenty i za pieniądze protestowali - mówi Maciej Szyszko, który już od siedmiu lat mieszka na Ukrainie, a teraz jest tam prezesem oddziału polskiej firmy ubezpieczeniowej PZU.

Także i tym razem wiele osób zwracało uwagę, że początek protestów był kupowany. Za dzień stania na Majdanie ludzie dostawali około 100 hrywien, czyli 30 złotych. Jednak po brutalnej akcji policji całość przerodziła się w autentyczny bunt.