Nieznani sprawcy napadli i pobili w centrum Kijowa opozycyjnego posła do Rady Najwyższej Ukrainy Andrija Ilienkę i jego adwokata Sydora Kizina. Do zdarzenia doszło po ich wyjściu z przesłuchania w komisariacie milicji. Napastników miało być około dziesięciu.

Nacjonalistyczna partia Swoboda, do której należy Ilienko, oceniła jego pobicie jako "zamach na życie działacza państwowego". Z kolei partia byłej premier Julii Tymoszenko Batkiwszczyna, która współpracuje ze Swobodą w parlamencie, uznała, że odpowiedzialność za to ponosi minister spraw wewnętrznych Ukrainy Witalij Zacharczenko.

Była to zaplanowana akcja, w której bandyci i milicja działali we wspólnej koalicji - napisano w komunikacie Swobody. Pobicie parlamentarzysty przed komisariatem oznacza, że albo bandyci całkowicie lekceważą milicjantów, albo że bandyci i milicja to ci sami ludzie - stwierdziła zaś służba prasowa Batkiwszczyny.

Ilienko i Kizin byli przesłuchiwani w związku z niedzielnym marszem pamięci przywódcy ukraińskich nacjonalistów Stepana Bandery, którego uczestnicy obrzucili płonącymi racami jeden z najdroższych kijowskich hoteli. Swoboda poinformowała po tym incydencie, że usunęła ze swych szeregów dwóch swoich członków, uczestniczących w zajściu.

Nie pierwszy taki incydent

Ilienko jest drugą znaną z telewizyjnych ekranów osobą z kręgów opozycyjnych, która została zaatakowana od początku trwających od listopada protestów przeciwników ukraińskich władz. W zeszłym tygodniu kilku młodych ludzi brutalnie rozprawiło się z 34-letnią dziennikarką śledczą Tetianą Czornowoł, która pisała o bogactwie na szczytach władz. Kobietę czeka kilka operacji.

Opozycja twierdzi, że prawie każdego dnia na Ukrainie dochodzi do wielu podobnych wydarzeń, których ofiarami padają lokalni aktywiści tzw. Euromajdanu, mieszkający na prowincji. Alarmują oni o pobiciach i podpaleniach samochodów dokonywanych przez "nieznanych sprawców", nękaniu przez milicję i problemach w pracy.

Od początku protestów ukraińskie władze podjęły z pomocą milicji kilka brutalnych akcji rozpędzenia protestów na Majdanie Niepodległości, w których rannych zostało łącznie ponad 300 osób. Kiedy na Zachodzie zaczęto mówić o sankcjach wobec odpowiedzialnych za to osób, władze w Kijowie przeszły do innych metod walki z przeciwnikami. Media i opozycja wskazują, że wykorzystywani są w tej walce tzw. tituszkowie - młodzi wysportowani mężczyźni z prowincji, nazywani tak od nazwiska chuligana, który wiosną 2013 roku na oczach milicji pobił dwójkę dziennikarzy. Według powszechnej opinii, ludzie ci są sowicie opłacani i działają na zlecenie władz.

(edbie)