"Powiedziałam sobie od początku, że biegnę. Mam w nosie wszystkie taktyki, techniki, najwyżej zdechnę. Wygram albo zdechnę" - powiedziała w rozmowie z TVP Justyna Kowalczyk. Polka znokautowała rywalki w biegu na 10 kilometrów stylem klasycznym. Mimo złamanej stopy była najlepsza.

Dziękuje tym wszystkim krytykom, którzy tak bardzo chcieli, żebym nie biegła. Tylko mnie zmobilizowali. Wszyscy mnie pytają, czy teraz czuje ból. Teraz już jest prosto, bo mam zastrzyk nie czuje bólu. Przez ostatnie trzy tygodnie walczyłam z bólem. Biegałam w butach trenera, żeby się noga zmieściła. Daliśmy radę, moje narty były dziś naprawdę fantastyczne - powiedziała złota medalistka z Soczi.

Gdyby mi zostało sto metrów więcej to chyba usiadłabym na tej trasie. Końcówka tego podbiegu to był marsz. Trener biegł ze mną. Sam też się popłakał - dodała Justyna Kowalczyk.

To piąty medal olimpijski 31-letniej zawodniczki. Cztery lata temu w Vancouver Justyna Kowalczyk zdobyła złoto na 30 km, srebro w sprincie i brąz w biegu łączonym 2x7,5 km. W 2006 roku w Turynie była trzecia na 30 km. Dorobek Kowalczyk - 2-1-2 - to połowa polskich złotych medali oraz jedna trzecia wszystkich wywalczonych w zimowych igrzyskach. Dziś Polka była najszybsza na wszystkich pomiarach czasu, a jej przewaga nad rywalkami systematycznie rosła. Drugą na mecie Szwedkę Charlotte Kallę wyprzedziła o 18,4 s, a trzecią Norweżkę Therese Johaug o 28,3 s. Piąte miejsce zajęła najbardziej utytułowana biegaczka narciarska ostatnich lat - Marit Bjoergen. Norweżka przegrała jeszcze z Finką Aino-Kaisą Saarinen.

Kornelia Kubińska zajęła 26. miejsce, a Paulina Maciuszek była 39. w stawce 75 zawodniczek, które ukończyły bieg. 

Łuszczek o Kowalczyk: Bohaterka igrzysk

Justyna Kowalczyk wygrywając w czwartek w Soczi bieg narciarski na 10 km techniką klasyczną stała się prawdziwą bohaterką igrzysk w Soczi - mówi Józef Łuszczek, pierwszy polski mistrz świata w tej dyscyplinie. To, że wystartowała z tak poważną kontuzją już świadczyło o wielkiej determinacji i sile charakteru. Natomiast to, że wygrała mając złamaną stopę, to jest coś niebywałego i utwierdza mnie w przekonaniu, że jest prawdziwą bohaterkę tych igrzysk. Powiem szczerze, że dziś przeżywałem ten bieg, jak swój własny - nie krył radości złoty medalista MŚ w biegu na 15 i brązowy na 30 km w 1978 roku.

Nie wiadomo, w jakim stanie po dzisiejszym wysiłku będzie jej stopa. Jednak moim zdaniem, jeżeli 22 lutego pobiegnie na 30 km stylem dowolnym, to dzięki złotemu medalowi będzie miała nie tylko większą wolę walki, ale i przewagę nad najgroźniejszymi rywalkami. Myślę, że żadna z nich nawet przez sekundę nie brała pod uwagę, że Justyna stanie dziś na podium. Ja na ich miejscu na pewno byłbym zdołowany - podsumował Łuszczek.

"Leniwy" tytan pracy

Choć Justyna Kowalczyk mówi o sobie, że jest leniwa, to w rzeczywistości uchodzi za tytana pracy. Jej przygoda z "nartkami" - jak sama je pieszczotliwie nazywa - rozpoczęła się dość późno. Miała 15 lat, gdy stawiała pierwsze kroki w biegach płaskich pod okiem nauczyciela wf Janusza Kałużnego. Kowalczyk podkreśla, że nie wie, jak to się stało, że zaczęła trenować biegi narciarskie, bo jest strasznym zmarzluchem. Ciągle było jednak lepiej i lepiej. To chyba pozwoliło mi je pokochać. Teraz nawet jak mam wolny dzień, to często mówię do trenera, że idę sobie pochodzić na nartach. Nie wyobrażam sobie bez nich życia - powiedziała. Jako dziecko wyróżniała się w ćwiczeniach fizycznych, ale długo nie chciała słyszeć, by zająć się sportem na poważnie.

Zostałam wszechstronnie przygotowana przez wuefistów, a siłę zdobyłam pomagając rodzicom na roli. Na pewno to pomogło - uważa.

Przeciwniczką wyczynowego sportu była także jej mama, która marzyła, by córka studiowała medycynę. Pierwszy trener Stanisław Mrowca był jednak nieustępliwy, bo zobaczył w Kowalczyk diament do oszlifowania. Zacząłem uświadamiać rodzicom Justyny, że ma wielki talent i może w sporcie sporo zdziałać. W końcu postanowili, że jak córka zostanie mistrzynią Polski młodzików, to wówczas pójdzie do szkoły sportowej - wspomina. W klubie w Mszanie Dolnej brakowało pieniędzy i dlatego Justyna w końcu trafiła do szkoły sportowej w Zakopanem. Dość szybko zdobyła tytuł mistrzyni Polski juniorek, później seniorek i tak rozpoczęła się jej wielka kariera.

Od 1999 roku współpracuje z trenerem Aleksandrem Wierietielnym, który wcześniej zajmował się m.in. biathlonistą Tomaszem Sikorą.

Droga do kariery

9 grudnia 2001 roku Justyna Kowalczyk zadebiutowała w zawodach PŚ. We włoskiej miejscowości Cogne w sprincie techniką dowolną zajęła 64. miejsce. Pierwsze punkty zdobyła 10 dni później - także w sprincie, ale techniką klasyczną, sklasyfikowano ją na 30. pozycji. Jej karierę wstrzymało zamieszanie wokół leku, który miał pomóc na ból ścięgna Achillesa, a był przyczyną dwuletniej dyskwalifikacji za doping. Argumenty Kowalczyk i pomagających jej prawników sprawiły jednak, że karę zmniejszono do pół roku.

7 stycznia 2006 roku w estońskiej Otepaeae była trzecia na 10 km techniką klasyczną i po raz pierwszy "wbiegła" na podium zawodów PŚ. Półtora miesiąca później w Turynie została pierwszą polską medalistką olimpijską w biegach narciarskich. W styczniu 2007 wygrała pierwsze zawody cyklu, bieg na 10 km "klasykiem". Kolejny historyczny krok w karierze wykonała w sezonie 2007/08, który zakończyła na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej.

W lutym 2009 roku szczęśliwy dla niej okazał się Liberec. W Czechach rywalizację w MŚ rozpoczęła od trzeciego miejsca na 10 km techniką klasyczną. W biegu łączonym i na 30 km stylem dowolnym była już nie do pokonania. Ukoronowaniem sezonu była Kryształowa Kula - została pierwszą w historii triumfatorką PŚ w narciarstwie klasycznym z kraju, który nigdy nie zorganizował zawodów PŚ.

Sezon 2009/10 to kolejne pasmo sukcesów. Wygrała po raz pierwszy prestiżowy Tour de Ski i ponownie sięgnęła po Kryształową Kulę. Finiszowa walka z Norweżką Marit Bjoergen w maratonie na 30 km i jej minimalne zwycięstwo na stałe weszły do historii polskiego sportu.

Następny sezon to "teatr dwóch aktorek". W mistrzostwach świata w Oslo lepsza okazała się Bjoergen, ale to Polka zapewniła sobie trzeci z rzędu triumf w klasyfikacji generalnej PŚ i po raz drugi wygrała Tour de Ski.

W sezonie 2012/13 Norweżka skupiła się na czempionacie w Val di Fiemme i wyjechała z Włoch z czterema złotymi i jednym srebrnym medalem. Kowalczyk ze srebrem, a upadek w finale sprintu na inaugurację imprezy śnić się jej będzie pewnie do końca życia. Po raz czwarty była najlepsza w Tour de Ski, a w marcu w Drammen przypieczętowała czwarte zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. 

Trenuje jak wół

Justyna Kowalczyk, mimo silnego charakteru, przyznaje się do chwil słabości. Nie jestem maszyną, tylko człowiekiem. Czasami nie chce mi się wstać rano z łóżka. Zwłaszcza, gdy czeka mnie ciężki trening. Wtedy jednak sobie powtarzam, że to, czy mi się chce, czy nie, jest najmniej ważne, bo ja to po prostu muszę zrobić - powiedziała w jednym z wywiadów. O jej ambicji, zawziętości, harcie ducha nie trzeba nikogo przekonywać. W treningach jest bardzo systematyczna i - jak powiedział Wierietielny - "robi tyle, ile potrafią wykonać mężczyźni".

Mimo sukcesów, biegi narciarskie nadal kojarzą jej się przede wszystkim z bólem. On jest wszędzie. Boli całe ciało. Czasem nawet płuca palą. Nasza praca polega jednak na tym, by umieć z tym walczyć. Wygrywa ten, kto potrafi ten ból lepiej znieść i którego głowa potrafi oszukać ciało - wyjaśniła Kowalczyk, która dwukrotnie w ciągu roku może świętować... urodziny. Faktycznie przyszła na świat 19 stycznia 1983 roku w Limanowej, jednak zbieg okoliczności sprawił, że w dokumentach znalazł się 23 stycznia. Pomyłki nikt nie sprostował i ten dzień oficjalnie podaje za datę jej urodzin.