Administrator budynku, w którym siedzibę ma Państwowa Komisja Wyborcza, nie chciał zamknąć drzwi przed demonstrantami domagającymi się między innymi dymisji wszystkich członków PKW. W ten sposób policja tłumaczy, dlaczego dopuściła wczoraj do wtargnięcia grupy działaczy Ruchu Narodowego, Kongresu Nowej Prawicy i stowarzyszenia Solidarni 2010 do gmachu przy ulicy Wiejskiej 10 w Warszawie.

12 osób zatrzymanych w nocy po wdarciu się do siedziby Państwowej Komisji Wyborczej ma być sądzonych w trybie przyspieszonym. Na razie przebywają w policyjnych aresztach. Jak wynika z wyjaśnień policji, demonstranci, którzy okupowali wczoraj siedzibę PKW w związku z zamieszaniem przy liczeniu głosów, weszli do budynku, bo początkowo nikt nie prosił o interwencję.

Administrator budynku - mimo policyjnych sugestii - nie zamknął drzwi. Poprosił jedynie o ustawienie patroli w pobliżu gmachu. Kiedy demonstranci weszli do środka, twierdził, że trwają rozmowy z nieproszonymi gośćmi. Dopiero przed północą, gdy negocjacje nie przyniosły efektów, o pomoc poproszono policję. Wtedy demonstrantów wyprowadzono siłą. Całej akcji na zewnątrz przyglądało się kilkadziesiąt osób. Tłum skandował hasła: "Hańba!" i "Zdrada Polski".

W związku z protestem Państwowa Komisja Wyborcza zdecydowała wieczorem o przerwaniu prac. Nocna przerwa nie wpłynęła jednak na przyjmowanie protokołów z terenu - zapewnia Maria Kołtunowska z Biura Prasowego PKW. Pracowały też terytorialne komisje wyborcze, które kontynuowały liczenie głosów. Kiedy jednak poznamy oficjalne, pełne wyniki wyborów - tego wciąż nie wiadomo. PKW wznowiła prace dziś przed południem dopiero po sprawdzeniu bezpieczeństwa wszystkich pomieszczeń.

(bs)