Szef MON Bogdan Klich wiedział o zaproszeniu najwyższych polskich dowódców do Katynia, ale nie wiedział, czy mają podróżować jednym samolotem, czy oddzielnie - stwierdził w piątek rzecznik resortu Janusz Sejmej. W rozmowie z reporterką RMF FM przyznał jednak, że minister miał informację, iż dowódcy zostali zaproszeni na pokład prezydenckiego Tupolewa.
Minister mówił o tych dokumentach - informacji o zamiarze zaproszenia dowódców - od początku. Nie ma tu żadnej rewelacji. Zgodził się, tym bardziej, że sam się wybierał do Katynia. Ciężka choroba matki spowodowała, że nie pojechał i zastąpił go świętej pamięci wiceminister Stanisław Komorowski. Zgoda jest oczywista, zawsze tak postępował wobec pism z Kancelarii Prezydenta - powiedział Sejmej.
Inną sprawą są dokumenty, wysłane już bez naszej wiedzy bezpośrednio do dowódców, że prezydent zaprasza ich na pokład samolotu - tej informacji nie było w piśmie z prośbą o zgodę na wyjazd dowódców, którzy - o czym nie wiedzieliśmy - dostali także indywidualne zaproszenia - dodał rzecznik. Ta niewiedza, że będzie to jeden samolot, nie jest naszą winą. Różne kancelarie różnie planują takie przeloty - zaznaczył.
W rozmowie z reporterką RMF FM Agnieszką Burzyńską Janusz Sejmej przyznał jednak, że na kilka dni przed podróżą do Katynia Bogdan Klich dowiedział się, że dowódcy zostali zaproszeni na pokład prezydenckiego samolotu. Była to jednak - według rzecznika - nieoficjalna informacja, którą minister uzyskał od generała Franciszka Gągora.
Czy Bogdan Klich mógł interweniować w sprawie wspólnej podróży najwyższych rangą polskich wojskowych? Dzisiaj możemy gdybać. Nie wiem, czy mógł interweniować - mówił rzecznik MON.