W dobie internetu i telefonii komórkowej nie da się wyegzekwować zakazu agitacji na dzień przed wyborami oraz w czasie głosowania – zauważa „Dziennik Polski”.

Donald Tusk może jutro i pojutrze pojawiać się na ekranach telewizorów i w serwisach internetowych. Ale jako premier, który zajmuje się sprawami państwowymi, np. walką z powodzią.

Jarosław Kaczyński musi siedzieć w domu, bo nie pełni żadnej funkcji i jego wystąpienia publiczne zostaną uznane za złamanie ciszy wyborczej.

To, że obaj są najważniejszymi twarzami kończącej się dzisiaj kampanii wyborczej, nie ma znaczenia. Tusk jako premier ciszy wyborczej nie zakłóca, Kaczyński jako prezes PiS ją narusza.

Takich przykładów jest znacznie więcej. Weźmy małopolsko-świętokrzyską listę PSL. Jej lider, europoseł Czesław Siekierski musi w weekend odpoczywać. Znajdujący się za nim Wojciech Kozak może pojawiać się na festynach, konferencjach i wypowiadać się do kamer. Bo jest wicemarszałkiem województwa małopolskiego.

"Cisza wyborcza to absurd i fikcja" - mówi "Dziennikowi Polskiemu" dr Jarosław Flis, politolog z UJ. Przypomina, że została wprowadzona w Polsce po roku 1989 w obawie, by nieprzyzwyczajeni do demokracji wyborcy nie zostali w ostatniej chwili omamieni przez niewłaściwe siły polityczne.

Więcej przeczytacie w dzisiejszym "Dzienniku Polskim".

(j.)