„Odszedł Człowiek, który więcej dał Rzeczpospolitej, niż miał” – przedstawiciele Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau żegnają więźnia nr 4427. Władysław Bartoszewski trafił do obozu koncentracyjnego Auschwitz tuż przed Wigilią 1940 roku. Miał wtedy 18 lat. „Bałem się, chciałem zachować godność i kontakt z ludźmi i tęsknić do matki, do ojca, do domu”- wspomniał tamte dni w rozmowie z dziennikarzem RMF FM. Prof. Władysław Bartoszewski zmarł w piątek w wieku 93 lat.

Władysław Bartoszewski był więźniem Auschwitz nr 4427, gdzie trafił jako nastolatek w 2. transporcie warszawskim we wrześniu 1940 roku. W obozie przebywał do kwietnia 1941roku, gdy został zwolniony, prawdopodobnie dzięki staraniom Czerwonego Krzyża, w którym pracował podczas okupacji.

Podczas wojny był pracownikiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, współzałożycielem Rady Pomocy Żydom "Żegota" i Powstańcem Warszawskim. Był zastępcą kierownika Referatu Żydowskiego w Departamencie Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj. Bezpośrednio po wojnie dwukrotnie aresztowany, przesiedział w więzieniach stalinowskich prawie siedem lat, a w czasie całego okresu komunistycznego był nieustannie inwigilowany i represjonowany.

"Odszedł bezkompromisowy propaństwowiec, wielki Mąż Stanu. W pewien sposób skończyła się historia XX wieku. Odszedł Człowiek, który więcej dał Rzeczpospolitej, niż miał" - czytamy na stronie muzeum Auschwitz.

"W więzieniu myślałem o tym, żeby własnym załamaniem nie pomagać siłom zła"

W grudniu 2009 roku swoją obozową przeszłość Władysław Bartoszewski wspominał w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Konradem Piaseckim. Poniżej publikujemy fragment tej rozmowy.

Konrad Piasecki: To cofnijmy się do tej pańskiej pierwszej straszliwej Wigilii w Oświęcimiu. Miał pan wtedy niespełna 19 lat. Był pan bez rodziny, bez domu, w straszliwych obozowych warunkach, ciężko chory. To musiało być przeżycie absolutnie traumatyczne.

Władysław Bartoszewski: Tak, miałem 18 lat, ale na moje wielkie szczęście straciłem przytomność 12 grudnia i zostałem zawleczony przez uczciwych, dobrych, zacnych współwięźniów, którzy przyczynili się do uratowania mi życia, ponieważ lekarze, więźniowie, Polacy po namyśle zdecydowali się zaryzykować, zająć mi jedno z nielicznych miejsc w sanitariacie, tzw. Krankenbau, budynku dla chorych w Oświęcimiu, gdzie niewiele leczono, ale przynajmniej nie maltretowano... Na rzecz człowieka, który miał małe szanse, ale był młody, więc może przeżyje. Odzyskałem przytomność po mniej więcej dziesięciu dniach...

Tuż przed Wigilią.

Władysław Bartoszewski: Tuż przed Wigilią. I Wigilia... No to jaka była Wigilia? Nie było żadnej Wigilii w sensie formalnym, nie wolno było nawet głośno mówić ani śpiewać, ale można było pomodlić się po cichu, można było zanucić - mruczando prawie - kolędę. Makabrą tego dnia było, że Niemcy postawili ogromną choinę na placu apelowym i pod tą choiną tego dnia, kto umarł - a umierało dziennie 30-40 osób, nie zabijanych, ale zamęczonych - i pod choinką ci wyrafinowani sadyści układali odarte już z pasiaków trupy więźniów politycznych, którzy zmarli danego dnia.

Czy ta Wigilia napełniła pana nadzieją czy wręcz przeciwnie: wspomina pan ją jako dramatyczne doświadczenie człowieka samotnego wobec gigantycznej, hitlerowskiej machiny?

Władysław Bartoszewski: Jak człowiek jest święty albo mistyk, albo filozof, to może potrafi znaleźć w sobie jakiś wniosek z tego rodzaju przeżycia. Musiałbym bardzo wyolbrzymić to i upiększyć, żebym powiedział, że miałem jakieś głębokie myśli. Nie miałem żadnych głębokich myśli. Bałem się, chciałem zachować godność i kontakt z ludźmi i tęsknić do matki, do ojca, do domu.

ZOBACZ RÓWNIEŻ:

Władysław Bartoszewski nie żyje. Politycy: Potrafił pięknie się różnić. Uczył, jak żyć pod prąd

Władysław Bartoszewski nie żyje. Historycy: Polska dużo mu zawdzięcza

Szewach Weiss o Władysławie Bartoszewskim: Był dla mnie starszym bratem

Władysław Bartoszewski nie żyje. "Praca z Panem była zaszczytem"

Bereś: Równajmy się do Bartoszewskiego