Chyba w żadnej z dotychczasowych kampanii, ich główni uczestnicy nie budowali wizerunków tak odległych od rzeczywistości. Donald Tusk pozuje na eurotwardziela przejętego armią i energetyką. Jarosław Kaczyński łagodnieje i na widok człowieka ze smartfonem zaczyna pozować do zdjęć typu selfie. A w tle Leszek Miller rywalizuje z Palikotem na antyklerykalizm, Jarosław Gowin zostaje Korwinem, a Korwin odlatuje w zaświaty.

Z dwóch najpopularniejszych taktyk kampanijnych - wzmacniania i wyostrzania dotychczasowego wizerunku, albo uzupełniania go brakującymi elementami, polscy politycy w kampanii do europarlamentu zdecydowanie postawili na to drugie. Niektóre z tych taktyk łatwo zrozumieć. Inne jednak mogą budzić zdziwienie, a co gorsza (dla ich autorów) mogą okazać się przeciwskuteczne.

Najbardziej spektakularna wydaje się przemiana Donalda Tuska. Z polityka, który nigdy jakoś szczególnie nie przejmował się armią, uzbrojeniem, rakietami, samolotami i okrętami podwodnymi, nagle stał się ich fanem. Ta metamorfoza zaczęła się jeszcze przed kryzysem ukraińskim, ale wraz z jego nasilaniem - rozkwitła w całej pełni. Były takie tygodnie tej kampanii kiedy premier przejeżdżał z lotniska wojskowego do portu wojennego, z portu do jednostki pancernej, a jak już zabrakło armat do pozowania na ich tle, to ruszał do przepompowni ropy czy gazu, bo energetyka też zaczęła spędzać mu sen z powiek. To wszystko - gdyby nie kontekst ukraiński - byłoby szyte tak grubymi nićmi, że mało kto by to "kupił", ale Platforma - widać to gołym okiem - ma w tej kampanii kupę szczęścia. Bo konflikt, kryzys, zamieszanie (o ile nie wynika z oczywistych błędów rządzących) zawsze sprzyja tym, którzy są akurat przy władzy i którzy demonstrują twardość i to, że "kulom nie będą się kłaniać".

To co sprzyja PO - niesłychanie komplikuje życie PiS-owi. Jego pierwszą reakcją na kryzys było puszczenie w niepamięć, że rządzący to "zdrajcy o rękach splamionych krwią" i uczestnictwo w naradach około-ukraińskich. Taktyka ocieplenia (czy raczej normalizowania) uczuć na linii opozycja-rząd nie mogła jednak trwać za długo, PiS przesunął więc akcenty na narrację "w sprawach wschodnich to my mieliśmy rację, mówiliśmy żeby nie ufać Rosji", ponieważ jednak wieści z Ukrainy "przykrywały" wtedy wszystko, nie mam pewności czy do wyborców ta opowieść dotarła. Dziś Prawo i Sprawiedliwość w kampanii miota się nieco między utyskiwaniem na politykę rządu, pokazywanie wysweterkowanego prezesa w sytuacjach mniej oficjalnych i "słitfociami", czy jak to się tam nazywa, do których lider PiS zapałał nieoczekiwaną sympatią. I akurat tu - mam wrażenie - taktyka opozycji zawodzi, bo kolejna kampania w której wyborca jest przekonywany, że Jarosław Kaczyński jest w gruncie rzeczy miłym starszym panem, tylko czekającym na moment kiedy będzie mógł pozwolić sobie na luz i swobodę, sprawia wrażenie sztucznej, powtarzalnej i tak bardzo skrojonej na potrzeby chwili, że mało wiarygodnej. Stratedzy PiS, powinni wreszcie podjąć decyzję, czy pozwalają prezesowi na konsekwentne zmiękczanie wizerunku i na grille, sweterki i słitfocie nie tylko w czasach kampanijnych, czy też tworzą z niego męża stanu, który nawet przy grillu nie zdejmuje garnituru, bo cały czas myśli o tym jak wyprowadzić Polskę, Europę i świat na prostą.